O tym, że coś się święci,
wiedzieliśmy już pod koniec maja. I pomimo tego, że coś przeczuwaliśmy,
postanowiliśmy poczekać do czerwca. Sama nie wiem dlaczego, ale czerwiec
wydał nam się lepszym terminem. Pewnie z obawy przed rozczarowaniem,
albo ze strachu, że zapeszymy. A może też dlatego, że to czekanie było
takie ekscytujące.
Gdy nadszedł pierwszy czerwca i
skończyło się czekanie, byliśmy zaskoczeni. Mój Luby twierdził
wprawdzie, że „tak myślał”, ale ja byłam zdziwiona. Takim przyjemnym
zdziwieniem, ale jednak. Zastanawialiśmy się, co zrobić. Ruszyła
przecież lawina, a my mieliśmy przed sobą bardzo długą podróż. W końcu
doszliśmy do wniosku, że co ma być, to będzie, a wypoczynek naprawdę
jest nam potrzebny. Zresztą, było już za późno, by cokolwiek załatwić
przed wyjazdem.
W Chorwacji spędziliśmy najcudowniejszy
urlop w życiu. Gdzieś głęboko w głowach siedziały nam obawy, czy na
pewno dobrze zrobiliśmy, ale wiedzieliśmy, że nic nie zmienimy.
Cieszyliśmy się więc sobą, słońcem, pysznym jedzeniem i wspaniałymi
widokami. Powoli mijał czerwiec…
Gdy nadszedł lipiec i wróciliśmy do
Polski, musieliśmy poczekać jeszcze tydzień. To był najdłuższy tydzień
mojego życia. Dopadły mnie czarne myśli, tym bardziej, że zniknęły
wszelkie znaki. Mój Luby pocieszał, przytulał i zapewniał, że będzie
dobrze. Aż w końcu się doczekaliśmy.
Gdy zobaczyłam, jak macha rączkami i
nóżkami, rozpłakałam się ze szczęścia. Gdy usłyszeliśmy serduszko,
zrozumieliśmy, że TO naprawdę się stało. Niedługo skończymy trzeci
miesiąc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cieszę się, że mogłam gościć Cię w naszym Hubisiowie :-). Będzie mi bardzo miło, jak napiszesz parę słów.