Wróciłam do życia. Nareszcie…
Ostatnie tygodnie nie należały do najłatwiejszych. Ale pomimo tego, że
zupełnie straciłam kontrolę nad swoim ciałem, to i tak jestem
najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Pod moim sercem bije inne serce…
tak bliskie i kochane :-).
Już teraz wiem, co miały na myśli
kobiety twierdzące, że tego uczucia nie da się porównać do żadnego
innego. Nie rozumiem tylko dlaczego nie mówiły, że oprócz porannych
mdłości, są też mdłości przedpołudniowe, południowe, popołudniowe,
wieczorne i nocne :-)? Że ukochane do tej pory potrawy stają się istnym
żołądkowym horrorem? Że zapach ryby smażonej u sąsiada dwa piętra wyżej,
może doprowadzić do katastrofy, nie wspominając o zapachu niemytej
pachy u osoby stojącej obok :-).
Przez 1,5 miesiąca na przemian spałam i
przytulałam się do naszego kibelka, nie mając siły na nic więcej.
Chudłam, miałam kiepskie wyniki. Dostałam zwolnienie lekarskie i nie
wróciłam już do pracy. Szefowa na wieść o mojej ciąży, pogratulowała, ale potem wygłosiła długą mowę na
temat niewątpliwych trudności, jakie ta sytuacja wywoła.
Musiała jednak zauważyć, że nie czuję się zbyt dobrze, bo wymogła na
mnie tylko obietnicę, że jak lekarz mi pozwoli, to wrócę do pracy.
Prawda jest taka, że nie wrócę do pracy i
mam w nosie przytaczane w mediach argumenty w stylu „ciąża niszczy
etaty”, albo „zwolnienie lekarskie w trakcie ciąży to zwyczajne
nadużycie”. Nie mogę już czytać tych głupot. Jak można tak
generalizować? Przecież każdy przypadek jest inny. Ja pierwszą ciążę straciłam, nie mogę ryzykować ponownie... Potrafię zrozumieć
żal przedsiębiorców, ale jest też druga strona medalu. Jest tak niewielu
pracodawców, którzy potrafią dostosować się do potrzeb ciężarnej
pracownicy. Bo który szef przestrzega zakazu nadgodzin, czy pracy przy
komputerze dłużej niż 4 godziny? Który pozwoli kobiecie wcześniej wyjść?
I wiecie co? Może i mogłabym już wrócić
do pracy, ale zdrowie, a przede wszystkim spokój naszego dziecka jest
dla mnie najważniejszy. Nie wrócę i mam gdzieś, co o tym sądzi reszta
świata.