Pisałam Wam już kilkukrotnie o moich
kulinarnych przygodach, najczęściej w kontekście jakiejś katastrofy.
Dzisiaj będzie inaczej. Dzisiaj się pochwalę :-).
Uwielbiam dobrą kuchnię. Kocham poznawać
nowe smaki, lubię eksperymenty i naprawdę potrafię docenić piękne
podane potrawy. Mogłabym godzinami oglądać kulinarne blogi, hurtowo
kupuję kulinarne gazetki i tworzę liczne segregatory z przepisami,
„które muszę kiedyś wypróbować”. Jestem świetnym szefem naszej domowej
kuchni. W teorii... bo w praktyce wygląda to tak, że na co dzień gotuje
Mój Luby, a ja podejmuję jedynie rzadkie kulinarne próby. Zwykle w
przypływie natchnienia porywałam się na wyszukane potrawy, co, jak się
domyślacie dawało bardzo różny efekt końcowy.
Potem zaszłam w ciążę. Przez pierwsze
cztery miesiące nie mogłam nawet spojrzeć na kulinarną gazetkę. Już samo
zdjęcie, na przykład ryby, powodowało u mnie mdłości. Do kuchni nie
zbliżałam się w ogóle, chyba że po suchara. Na samą myśl, że miałabym
coś ugotować, robiło mi się niedobrze. I gdy już traciłam nadzieję,
wszystko minęło, jak ręką odjął.
Odzyskałam smak i zapach. Powrócił
apetyt. Nareszcie mam czas, by zajrzeć do moich zakurzonych
segregatorów. Gotuję, próbuję, uczę się. Staram się robić potrawy,
których nigdy wcześniej nie jedliśmy. I coraz lepiej mi idzie. Jestem
dumna, gdy Mój Luby zajada ze smakiem jakąś nową zupę krem, a goście
proszą o dokładkę piersi kurczaka duszonej w sosie kurkowo-boczkowym.
Jestem szczęśliwa, że moje ciasto drożdżowe ze śliwkami i kruszonką
zrobiło furorę wśród znajomych. Po raz pierwszy to ja daję przepisy
mojej mamie, a nie na odwrót. Te małe sukcesy motywują mnie do dalszych
prób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cieszę się, że mogłam gościć Cię w naszym Hubisiowie :-). Będzie mi bardzo miło, jak napiszesz parę słów.