Ten post został napisany ku
przestrodze. A także, w trosce o Wasze poczucie smaku i czas wolny od
obowiązków domowych (tak cenny przecież, że nie warto go marnować).
Kochani, jeśli kiedykolwiek najdzie Was
ochota, by sprawdzić fenomen „Pięćdziesięciu twarzy Greya” E. L. James,
błagam NIE RÓBCIE TEGO! Ja wiem, że to bestseller, że sprzedał się już w
ponad 58 mln egzemplarzy i że prawa do ekranizacji wylicytowano za 5
milionów dolarów. Nie mam wprawdzie pojęcia, jakim cudem się to stało,
ale proszę nie dajcie się na to złapać. To musiał być jakiś wirus,
rozsiewany w księgarniach, by zmusić niczego nie świadomych ludzi do
kupna tej konkretnej pozycji. Wymyślony przez wojsko i testowany na
razie w warunkach pokojowych. Ktoś to kiedyś ujawni i wspomnicie jeszcze
moje słowa :-).
Ale przechodząc do sedna. „Pięćdziesiąt
twarzy Greya” to opowieść o niezdarnej, niewinnej i niepewnej siebie
studentce Anastazji, która przypadkowo poznaje miliardera Christiana
Greya i zakochuje się w nim bez pamięci. On jest oczywiście dobrze
wychowany, młody i tak bajecznie przystojny, że brakuje słów na opisanie
jego urody (w związku z czym autorka używa ciągle tych samych). Książka
zaczyna się więc jak typowy harlequin. Okazuje się jednak, że Grey nie
jest zainteresowany normalnym związkiem. On szuka kobiety, która
zgodziłaby się na układ sado-maso, w którym on będzie Panem, a ona
Uległą. Reguły są twarde – on może z nią robić wszystko, ona nie może go
nawet dotknąć.
Nie jestem specjalnie pruderyjna, fabuła
powieści miała więc dla mnie potencjał, ale co z tego, jak wszystko
położył styl, w jakim została napisana. Pod względem językowym książka
jest tak słaba, jak pamiętnik egzaltowanej gimnazjalistki. Ubogi,
nieskładny, żenujący. Ilość stosowanych powtórzeń doprowadzała mnie do
szewskiej pasji. Nic tylko „o kuźwa”, „św. Barnabo”, „bogini wewnętrzna”
i „rozkoszny ból w podbrzuszu”. Główna bohaterka na co drugiej stronie
„bezwiednie zagryza wargę”, co niezmiennie podnieca Greya i ostatecznie
doprowadza do seksu. W konsekwencji, Ana za każdym razem „rozpada się na
milion kawałków”, a Grey krzyczy „poczuj to dla mnie, mała”. Brrrr, aż
zęby bolą.
Czyta się to koszmarnie. I nawet nie
chodzi o to, że książka nudzi. Problemem jest to, że ta książka irytuje.
Chyba nie było strony, przy czytaniu której bym nie pomyślała „jakim
cudem COŚ TAKIEGO stało się bestsellerem”. Nota bene, osoba
odpowiadająca za promocję tej powieści, powinna dostać Nobla za
zrobienie niemożliwego.
Postanowiłam opisać Wam moje odczucia,
przede wszystkim ze względu na zbliżające się święta i duże
prawdopodobieństwo, że ktoś z Was umieści tę pozycję w swoim liście do
Św. Mikołaja, albo nie daj Boże, postanowi obdarować nią swojego
bliskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cieszę się, że mogłam gościć Cię w naszym Hubisiowie :-). Będzie mi bardzo miło, jak napiszesz parę słów.