Czy Was też ostatni dzień roku
skłania do podsumowań? Do zatrzymania się w biegu, chwili refleksji i
zadumy nad tym, co było i nad tym, co dopiero się wydarzy? I chociaż nic
nie stoi na przeszkodzie, by zrobić to w każdy inny dzień roku, to
właśnie w Sylwestra większość z nas sięga myślami do ostatnich dwunastu
miesięcy.
Ze mną jest podobnie, tym bardziej, że 2012 rok był dla mnie i dla mojej rodziny naprawdę wyjątkowy...
Największą niespodzianką, radością, ale i
totalną rewolucją, jaką przyniósł nam ten rok jest niewątpliwie malutka
istotka, którą od ośmiu miesięcy noszę pod serduchem. Do tej pory brak
mi słów na opisanie emocji, jakie towarzyszyły mi, gdy pierwszy raz
zobaczyłam na usg naszego synka i usłyszałam bicie jego serduszka.
Nieznany mi wcześniej, szalony wręcz rodzaj miłości, zupełnie zawładnął
moim życiem. I nie tylko moim, Mojego Lubego również. I chociaż wydawało
mi się to niemożliwe, w tym roku jeszcze bardziej pokochałam mojego
męża. Za jego troskę, odpowiedzialność i wyrozumiałość. Jestem pewna, że
będzie wspaniałym tatą :-).
Nasz synek, nota bene pierwszy męski
potomek w rodzinie mojego taty od 60 lat, nie był jednak jedyną sensacją
w mojej rodzinie. Wiosną na zasłużoną emeryturę odeszła moja mama, a
jesienią doczekaliśmy się zaręczyn mojej młodszej siostry! Młoda wybrała
naprawdę wartościowego chłopaka i szczerze cieszę się, że już niedługo
dołączy on do naszej rodzinki. Poza tym, Mój Luby oficjalnie zakończył
aplikację radcowską i do uzyskania tytułu mecenasa i własnej togi
brakuje mu już tylko zaliczenia państwowego egzaminu w marcu. Dumna
jestem z niego nieziemsko! Generalnie więc, jak widzicie, był to rok
naprawdę dobrych, rodzinnych wiadomości.
Trochę zawirowań zaliczyliśmy jedynie na
tle zdrowotnym. W lutym szpital i operację odhaczyła mama Mojego
Lubego, ale dzięki Bogu wszystko skończyło się dobrze. Jest teraz zdrowa
jak ryba i tak pełna energii, że mogłaby nią obdzielić wszystkie swoje
sąsiadki :-). Natomiast u Mojego Lubego wykryto ostatnio przepuklinę
pachwinową, ale na szczęście malutką i już za parę dni pozbędzie się jej
w szpitalu na dobre. A ja, chociaż czuję się wyśmienicie, od jakiegoś
czasu zmagam się z cukrzycą ciążową i problemami z tarczycą. Biorę
hormony, mam dietę, kilka razy dziennie kłuję się glukometrem, robię
milion badań, ale wszystko to robię dla Maluszka, więc jak się
domyślacie, motywację mam wystarczająco silną, by nie narzekać :-).
W tym roku zakochałam się też w
Chorwacji. Prawie cały czerwiec spędziliśmy w malutkiej, rybackiej
miejscowości w północnej Dalmacji i był to absolutnie magiczny urlop.
Wynajęliśmy domek położony 10 metrów od morza i żyliśmy spokojnym rytmem
tubylców. Już Wam o tym pisałam, ale mimo wszystko się powtórzę... Doba
miała tam 48 godzin. Budziło nas słońce, pogoda rozpieszczała przez
resztę dnia, a wieczorem dostawaliśmy w gratisie najpiękniejsze zachody
słońca, jakie kiedykolwiek widziałam. Większość czasu spędzaliśmy
pływając w ciepłym jak zupa morzu, czytając książki i spacerując po
okolicy. Przy leżakach biegały kraby, w wodzie przy brzegu wylegiwały
się rozgwiazdy, a któregoś dnia do naszej zatoczki zawitał delfin.
Sielanka… Jestem pewna, że kiedyś tam wrócimy :-).
Mijający rok był też rokiem, w którym
zdecydowanie podszkoliłam się kulinarnie. Jestem z tego bardzo dumna, bo
kocham dobre jedzenie i zawsze podziwiałam osoby, potrafiące zrobić
oryginalne, smakowite potrawy. Z uwagi na cukrzycę ciążową musiałam
chwilowo zawiesić naukę, ale w przyszłym roku na pewno do niej powrócę. I
może z racji tego, że nie mogłam poświęcić czasu gotowaniu, zajęłam się
książkami. Zwolnienie lekarskie niewątpliwie mi w tym pomogło. Już
dawno nie przeczytałam tylu książek, co w tym roku. I to najczęściej
całymi seriami... Stieg Larsson, Camilla Lackberg, Suzanne Collins, John
Grisham, Jeffrey Archer, Małgorzata Gutowska-Adamczyk i wielu, wielu
innych autorów. Mam nadzieję, że w przyszłym roku Maluszek pozwoli mi
przeczytać chociaż jedną piątą tej kolekcji :-).
A z takich bardziej przyziemnych
rzeczy... Zimą zaliczyliśmy nasz pierwszy bal prawnika. Latem
świadkowałam na ślubie mojej przyjaciółki Anetki, a jesienią nasz kuzyn
dotarł aż do finału jednego z talent show. Z uwagi na powiększającą się
rodzinę, sprzedaliśmy też naszą srebrną toyotkę i kupiliśmy dużo większą
astrę kombi. I to byłoby z grubsza wszystko... :-).
Jak widzicie, był to rok pełen wrażeń, na szczęście zdecydowanie pozytywnych... A kolejny zapowiada się jeszcze ciekawiej :-).