Mój mały prywatny cud zaczął się
czwartego stycznia o świcie. Tego dnia obudziłam się wyjątkowo wyspana i
nie zważając na to, że jest piąta rano, postanowiłam zrobić sobie
gorącą herbatkę. Byłam sama, bo Mój Luby dzień wcześniej poszedł do
szpitala na operację przepukliny. W domu było tak cicho i spokojnie...
Nawet do głowy mi nie przyszło, że już za pięć godzin będę przytulała do
serca naszego rozkrzyczanego synka.
Około szóstej rano, poczułam w dole brzucha bardzo delikatne ćmienie. Nic specjalnego, nawet specjalnie nie zwróciłam na to uwagi. Byłam dopiero w 36 tygodniu ciąży i prędzej spodziewałabym się trzęsienia ziemi, niż porodu. Zresztą ćmienie szybko ustąpiło i mogłam wrócić do książki. Gdy po chwili poczułam je znowu, a po kilku minutach jeszcze raz, pomyślałam sobie, że to pewnie te słynne skurcze przepowiadające i zgodnie z instrukcjami położnej zrobiłam sobie długą ciepłą kąpiel. Jeśli to skurcze przepowiadające, to po kąpieli miną, jeśli nie, to czas się zbierać do szpitala. Włączyłam więc muzyczkę, nałożyłam maseczkę, ogoliłam nogi... generalnie zafundowałam sobie małe, domowe spa :-). Po wyjściu z wanny już nic nie czułam, więc zupełnie uspokojona, kończyłam toaletę.
Na 10.30 miałam umówioną wizytę u ginekologa. Zależało mi na niej bardzo, szczególnie po ostatnich wydarzeniach z pomyłką na recepcie i odkryciem, że przez ponad miesiąc brałam czterokrotnie za wysoką dawkę hormonu. Zdenerwowałam się wtedy straszliwie i bardzo chciałam upewnić się, że z dzieckiem jest wszystko w porządku. I chociaż myślałam, że przetłumaczyłam sobie, by dla dobra Juniorka być spokojną, gdzieś w głębi duszy dalej siedział we mnie paniczny strach o jego zdrowie.
Do lekarza miała podrzucić mnie sąsiadka. Nie dotarłyśmy tam jednak wcale. O 8mej rano poczułam pierwszy skurcz. Mocny, naprawdę mocny. Po pięciu minutach kolejny, potem kolejny. O 8.20 skurcze były już co trzy minuty. O 8.30 co dwie. Skulona na dywanie zadzwoniłam do sąsiadki, że nie jedziemy do lekarza, tylko do szpitala, i to zaraz natychmiast. Zadzwoniłam też do swojej położnej. Pięć minut później gnałyśmy przez miasto, a mnie przeszła przez głowę myśl, że nie jest dobrze, bo jeśli tak boli już na początku, to co dopiero będzie po pięciu godzinach? Jeszcze nie wiedziałam, że martwiłam się zupełnie niepotrzebnie.
Na izbie przyjęć już na mnie czekali. Nawet nie musiałam się przedstawiać. Podbiegli do mnie jacyś ludzie i położyli na łóżku. Pamiętam, że po szybkim badaniu położna powiedziała do kogoś „pełne rozwarcie, jedziemy natychmiast”. A do mnie: „Niech tylko pani nie prze, musimy dostać się na szóste piętro” :-).
Na porodówkę wjechałam chwilę przed dziewiątą. Byłam bardzo zaskoczona, gdy w pokoju zobaczyłam aż dziesięć osób z personelu (policzyłam pomiędzy skurczami). Wszyscy wyluzowani, cały czas żartowali. Na przykład, że mało brakowało, aby mnie taksówkarz za rękę teraz trzymał :-). Albo, że szkoda, że mój mąż operowany jest w innym szpitalu, bo by go do mnie przywieźli na wózku :-). Pamiętam też, jak wybuchnęli śmiechem, gdy spytałam o znieczulenie, przygotowując się na gorszy ból. „Dziewczyno, to już koniec, ty za minutę będziesz miała dziecko, jakie znieczulenie?” :-).
I wtedy, dokładnie o 10.00, świat się zatrzymał. Usłyszałam krzyk mojego synka, zobaczyłam maleńkie skulone ciałko, zaciśnięte piąstki, białe włoski... Wzruszenie tak ścisnęło mi gardło, że nie byłam w stanie wykrztusić z siebie nic więcej, poza cichutkie „cześć maluszku”. Pogłaskałam go po maleńkim policzku, a potem ktoś wcisnął mi do rąk nożyce i sama przecięłam pępowinę.
Piękna historia:D Wzruszyłam się na końcu:)
OdpowiedzUsuńSzybko, sprawnie i bez problemu!
Pamiętam, jak dzień później na szpitalnym korytarzu spotkał mnie ginekolog, który odbierał Hubisiowy poród, spojrzał na mnie i powiedział: "Ale śmieszny był ten pani poród", po czym poszedł dalej :-).
UsuńDzielna z Ciebie dziewczyna Asiu - sama dałaś radę i jeszcze rozbawiałaś ekipę na sali :)
OdpowiedzUsuńMnie tak do śmiechu nie było, bo myślałam, że przynajmniej dziecko urodzę normalnie, a nie na wariata i z przygodami, ale widać taki już mój los :-).
UsuńHubiś ekspresowy, jak Kornelka :***
OdpowiedzUsuń:-) :-)
UsuńEkspresowe wyjście na świat :D
OdpowiedzUsuńZnam to z Lilkowego doświadczenia :D
Nasze dzieciaczki po prostu bardzo chciały już przytulić się do swoich mamuś :-)
UsuńSzczesciaro! Jesteś widać stworzona do rodzenia dzieci ;) Bierz się Asia, za kolejne ;)
OdpowiedzUsuńRozważam myśl, rozważam... :-)
Usuń