Jestem Wam winna ciąg dalszy
historii z pomyłką na recepcie. Pomyłką, wskutek której przez cały ósmy
miesiąc ciąży brałam czterokrotnie za wysoką dawkę hormonów,
regulujących pracę tarczycy. Pomyłką, która spowodowała zahamowanie
wzrostu mojego maluszka i moje problemy z wagą i poziomem cukru we krwi.
Jej przypadkowe odkrycie wywołało u mnie taki stres, że w efekcie w
ciągu dwóch dni zostałam mamą wcześniaka. Niezorientowanych odsyłam tutaj.
Z racji tego, że przyjechałam do
szpitala w trybie „pilnym” i nie było czasu na wcześniejszy wywiad
lekarski, historię recepty opowiadałam lekarzom między skurczami.
Widziałam kątem oka jak oglądali moje wyniki, kartę informacyjną od
endokrynologa i skserowaną w aptece receptę. Później pytali mnie o tę
sprawę praktycznie na każdym obchodzie. Pobierali mi krew, badali poziom
hormonów, znowu kazali brać ten nieszczęsny Euthyrox, ale już w
najniższej dawce. Badali też młodego, ale uprzedzili mnie, że i tak będę
musiała się z nim stawić w poradni szpitala dziecięcego.
Gdy spytałam wprost, czy przedawkowanie
tego leku mogło spowodować przedwczesny poród, niezmiennie słyszałam
wymijające odpowiedzi, że „niekoniecznie”, „nie wiadomo”, „przyczyny
mogły być różne”, itp., itd. I może faktycznie tak było, ale do myślenia
dała mi jedna sprawa...
Cztery dni po porodzie zadzwoniła do
mnie sąsiadka (ta, która przywiozła mnie na izbę przyjęć) i spytała,
dlaczego podałam jej numer telefonu jako numer kontaktowy w poradni
endokrynologicznej. Bo właśnie zadzwoniła do niej pani doktor z
pytaniem, czy mnie zna i może wie, czy wybieram się na umówioną wizytę
dziesiątego stycznia. Sąsiadka odpowiedziała, że leżę w szpitalu po
urodzeniu dziecka i że nie wie, jakie mam plany. Na co pani doktor
stwierdziła „acha, to niech jej pani powie, że powinna się zgłosić do
mnie 6 tygodni po porodzie”, po czym rozłączyła się. Dla pełnej jasności
dodam, że do mnie nie dzwoniła w ogóle, a telefon sąsiadki mogła mieć
tylko i wyłącznie z izby przyjęć mojego szpitala (podała tam swoje
dane), przy którym działa poradnia...
Pomyślcie, jak bardzo musiało palić się
jej koło tyłka, że zdobyła telefon mojej sąsiadki i zadzwoniła pod takim
dziwnym pretekstem. W ogóle zdarzyło się Wam kiedykolwiek, by z dużej,
państwowej poradni osobiście dzwonił do Was lekarz z pytaniem, czy za
dwa dni pofatygujecie się na wizytę?! Nie mówiąc już o tym, by zdobywał
numer sąsiadów w trosce o Wasze zdrowie...? Jak żyję, nigdy mi się to
nie zdarzyło. Zresztą, w tej poradni to nawet pielęgniarki miały
pacjentów w czterech literach. Zwykła fabryka... następny, następny...
Tak więc pani doktor „czeski błąd” lekko
się wystraszyła. Ten dziwaczny telefon jest tego najlepszym dowodem. I
w sumie ma czego, bo jak tylko będziemy już po badaniach Juniora, Mój
Luby ma zamiar zacząć działać w tej sprawie. I chociaż wiemy, że ta
kobieta i tak żadnych konsekwencji nie poniesie, to chcemy, by
przynajmniej musiała się wytłumaczyć. Bo na słowo "przepraszam" nawet
nie liczę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cieszę się, że mogłam gościć Cię w naszym Hubisiowie :-). Będzie mi bardzo miło, jak napiszesz parę słów.