Jestem wściekła, chociaż słowo
wściekła nie oddaje w pełni moich uczuć. Mam ochotę wystrzelić w kosmos
całą tą pieprzoną przychodnię diabetologiczno-endokrynologiczną i
wszystkich idiotów, którzy są w niej zatrudnieni. Chce mi się płakać i
krzyczeć jednocześnie. Dlaczego? Bo nasza polska służba zdrowia to jeden
wielki koszmar. A lekarze to skrajnie nieodpowiedzialne dupki.
Jakiś czas temu stwierdzono u mnie dużo
za wysoki poziom hormonu TSH. A że jestem w ostatnim trymestrze ciąży,
natychmiast przepisano mi lek hormonalny o nazwie Euthyrox. Trochę bałam
się tych hormonów, ale czego nie robi się dla dobra dziecka? Ba, nawet
cieszyłam się, że tak dokładnie mnie przebadano i zadbano, by
dzieciaczkowi nic nie zagrażało. W końcu lekarze w przychodni,
znajdującej się przy szpitalu wojewódzkim i specjalizującej się w
leczeniu ciężarnych, na pewno wiedzą, co robią.
Niedoczynność tarczycy była dodatkiem do
cukrzycy ciążowej, która przypałętała się do mnie jeszcze wcześniej.
Byłam i wciąż jestem na dość rygorystycznej diecie cukrzycowej. I cały
czas martwię się, czy na pewno dobrze dobieram sobie jadłospis, czy mój
cukier nie jest za wysoki, bądź za niski, czy nie jem przypadkiem za
mało, albo za dużo. Generalnie, czy mój stan zdrowia nie będzie miał
wpływu na Maleństwo. A gdy doszła tarczyca, podwoiłam starania, zero
luzu, zero ciążowych zachcianek.
Łykałam więc codziennie rano swój
hormon, pilnowałam zdrowej diety i modliłam się w duchu, by Maluszek
zaczął wreszcie przybierać na wadze, bo jest taki malutki, że i mój
ginekolog i położna zaczęli bić na alarm. Pomimo tego, wciąż coś było
nie tak, bo Juniorek wprawdzie bardzo powolutku przybierał na wadze, ale
cały czas balansował na najniższej dopuszczalnej granicy. Ja natomiast,
chociażbym nie wiem, ile jadła, zamiast tyć, chudłam, co w przypadku
ciąży nie jest dobrym zjawiskiem.
I gdy wczoraj odebrałam wyniki badań
mojej tarczycy, z zaskoczeniem zauważyłam, że poziom hormonu TSH zmalał
mi praktycznie do zera. Pomyślałam, że to pewnie oznacza, że lek
nareszcie działa i że może w końcu skończą się problemy z moją i
Maluszka wagą. Że tarczyca się uspokoiła i jest szansa na zmniejszenie
mi dawki hormonu ze 100 µg do 75 µg, albo nawet do 50 µg.
I faktycznie, wyniki moich badań żywo
zainteresowały lekarkę. Była bardzo zaskoczona, że mój organizm tak
mocno zareagował na leczenie. Ale gdy spytałam, czy w związku z tym jest
szansa na zmianę dawki hormonu ze 100 µg na mniejszą, spojrzała na mnie
zdziwiona i powiedziała:
- Jak to zmniejszenie dawki ze 100 µg?
Pani nie ma zapisanej dawki 100 µg, tylko 25 µg. Stu nie zapisuje się
ciężarnym w takiej sytuacji jak pani, coś się pani pomyliło. O, proszę
zobaczyć, w karcie ma pani wpisaną dawkę 25.
- Ale pani doktor, ja na pewno biorę dawkę 100 µg, bo taką miałam wypisaną na recepcie.
Lekarka popatrzyła na mnie jak na
przygłupa, więc wyciągnęłam opakowanie z torebki i jej pokazuję, a tam
jak byk dawka 100 µg. Ona wielkie oczy i mówi, że to aż niemożliwe, że
musieli się w aptece pomylić, bo oni NIGDY nie przepisaliby mi
takiej dawki. Gdy upierałam się, że na recepcie była dawka 100 µg (a
byłam tego pewna), usłyszałam, że pani doktor O..., która wypisywała
receptę, „musiała w takim razie popełnić czeski błąd i że ona będzie się
musiała skonsultować z innymi lekarzami, co tu z tym fantem zrobić”.
Najpierw mnie zatkało, a potem zrobiło
mi się słabo. Dotarło do mnie, że przez ponad miesiąc przyjmowałam
czterokrotnie za wysoką dawkę hormonu, bo „pani doktor popełniła czeski
błąd”, a jestem przecież na końcówce ciąży!
Lekarka, widząc moją reakcję, zaczęła
mnie zapewniać, że „nie jest tak źle”, że ona „zaraz się skonsultuje
telefonicznie z innymi lekarzami i powie mi, co zrobić”, że „na pewno
dziecku nic nie jest i nie ma powodu do paniki”, po czym wyprosiła mnie
na korytarz.
Wyszłam na ten korytarz, ale tak się
trzęsłam, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Zadzwoniłam do Lubego, ale
nie wiem, czy zrozumiał coś z mojej relacji, bo nie byłam w stanie się
wysłowić. Ludzie w przychodni patrzyli na mnie, a ja krążyłam po tym
korytarzu, jak po klatce, w tę i z powrotem, dopóki po 20 minutach
lekarka nie zawołała mnie do gabinetu.
Najpierw poinformowała mnie, że mam
zupełnie odstawić ten hormon, a potem zaczęła badać mi serce i wypytywać
o wagę dziecka i moje chudnięcie. Okazało się bowiem, że przedawkowanie
Euthyroxu (a w moim przypadku tak właśnie było) powoduje m.in.
kołatanie serca, bóle w klatce piersiowej, spadek wagi ciała,
podwyższenie ciśnienia i zaburzenia poziomu cukru we krwi. A dla
ciężarnej dodatkowo możliwość przedwczesnego porodu i niską masę ciała
dziecka.
Ja owszem, miałam zawroty głowy, sapałam
na spacerach, było mi ciężko oddychać, chudłam, ale do głowy mi nie
przyszło, że to może być wynik czterokrotnie za wysokiej dawki hormonów.
Oczywiście, tej pipki, która wystawiła mi receptę, nie było dzisiaj w
przychodni, ale może być pewna, że wszyscy jej przełożeni, izba
lekarska, rzecznik praw pacjenta i lokalna gazeta dowiedzą się o jej
„czeskim błędzie”.
Na wszelki wypadek byłam też w aptece,
gdzie wykupiłam lek. Farmaceutki zrobiły mi ksero recepty z pieczątką,
podpisem tej skrajnie nieodpowiedzialnej kretynki i dawką 100 µg.
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza
Cieszę się, że mogłam gościć Cię w naszym Hubisiowie :-). Będzie mi bardzo miło, jak napiszesz parę słów.