A tak sobie obiecywałam... Będąc w
ciąży z największym przekonaniem twierdziłam, że nasz Junior będzie
wychowywany bez smoczka. Bo to wróg numer jeden dentystów i ortodontów, a
ja chciałabym przecież by nasz synek miał piękny zgryz. Bo
nieodpowiednio często wyparzany może przenosić paskudne zarazki, a na to
nie mogę pozwolić. Bo zagraża laktacji. Bo według psychologów
negatywnie wpływa na więź emocjonalną matki z dzieckiem. Bo jestem
przeciwna „zatykaniu” dziecku buzi, gdy płacze. Bo to pójście na
łatwiznę. Bo, bo, bo... mogłabym tak długo jeszcze wymieniać...
Nie myślałam jednak, że urodzę takiego
słodkiego wiercipiętka, niecierpliwca i wielbiciela cyca, który
najchętniej nie wypuszczałby piersi z buzi. Bobasa, który upodobał sobie
spanie przy cycu i chociażby był już na innej orbicie, krzykiem wielkim
protestuje, gdy się go delikatnie od niego odstawia. Który ma bardzo
dużą potrzebę ssania i ogromne kłopoty z zaśnięciem, gdy nie jest
przytulony do maminej piersi. A wiadomo, facet niewyspany, to facet zły.
Walczyłam ze sobą długo i zawzięcie.
Tłumaczyłam sobie, że się nie poddam. Wytrzymałam prawie dwa miesiące. W
końcu, w chwili totalnego wyczerpania fizycznego i psychicznego,
sięgnęłam po smoka, którego dostałam w wyprawce ze szpitala. Jakiegoś
reklamowego zwyklaka, który niespodziewanie zadziałał jak magiczna
różdżka.
Od dwóch dni mój synek zasypia jak
aniołek. Co więcej, śpi bez płaczu ciągiem nawet trzy godziny! Pozwala
się przewijać i posadzić w huśtawce. Oczywiście nadal po karmieniu
przytula się z całych sił do moich piersi, ale nie wpada w histerię, gdy
po jakimś czasie jest od nich odstawiany. Jest spokojniejszy i ja
jestem spokojniejsza...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cieszę się, że mogłam gościć Cię w naszym Hubisiowie :-). Będzie mi bardzo miło, jak napiszesz parę słów.