Pięknej pogody życzymy Wam kochani :-)! Pozdrawiamy weekendowo :-)!
czwartek, 30 maja 2013
Maluchowe trendy
Zaglądacie czasami na dziecięce
blogi modowej? Ja odkryłam je niedawno i wpadłam jak przysłowiowa śliwka
w kompot. Fantastyczne zdjęcia, rozkoszne dzieciaki, oryginalne i modne
ciuszki... Aż się oczy cieszą na widok tych maluszków. No i człowiek (w
sensie ja :-)) uzmysławia sobie, że można dziecko ubrać dużo mniej
infantylnie, niż proponują to znane sieciówki. Bez tych stosów falbanek,
cekinów, misiów i piesków. Mniej infantylnie, ale wciąż ładnie,
wygodnie i z pomysłem.
Blogi z modą dziecięcą oglądam
najczęściej w środku nocy, karmiąc Hubiego. A że moje dziecię lubi się
spokojnie podelektować jedzeniem, mam czas obskoczyć kilka ulubionych
:-). Potem zwykle zasnąć nie mogę, bo zastanawiam się, gdzie by tu
znaleźć dresowe spodnie z obniżonym krokiem w rozmiarze 68, czy koszulkę
z wywalonym językiem Rolling Stones’ów :-). Na szczęście wszechmocne
allegro, komisy i second handy przychodzą mi z pomocą i mogę wyżyć się
twórczo na moim biednym synu. Ostatnio upolowałam rewelacyjną kurteczkę w
stylu american college na sześciomiesięcznego bobasa :-). Hubi wygląda w
niej jak milion dolarów :-).
Modowych blogów dziecięcych jest w
internecie mnóstwo. Wiele z nich niestety nie jest wartych cennego czasu
zajętej miliardem ważniejszych spraw mamy. Ale jeśli jesteście
zainteresowani mogę z czystym sumieniem polecić Wam tych kilka adresów:
http://szafeczka.com/ - moja absolutna faworytka. Patrząc na Nikolę aż nabieram ochoty na córę :-).
Etykiety:
Inne
niedziela, 26 maja 2013
Mojemu Lubemu
Kochanie, z okazji Twoich urodzin, chcielibyśmy z Hubim życzyć Ci...
...spokojnego snu
i radosnego przebudzenia;
...abyś czasami mógł sobie pozwolić na to,
czego od dawna pragnąłeś,
a nie tylko na to, co musi Ci wystarczyć;
...tylu dobrych wspomnień, abyś dzięki nim
mógł przetrwać złe chwile;
...wiosny - tego zachwytu,
który ciągle przerasta Twoje oczekiwania;
...tej radości, gdy twarz Hubiego
rozjaśnia się na Twój widok,
albo gdy dostrzegasz swoją ukochaną (:-))
na końcu peronu;
...radości myślenia, ostrości spojrzenia,
triumfu zrozumienia
i satysfakcji tworzenia;
...abyś znalazł przy nas szczęście,
...abyś czasami mógł sobie pozwolić na to,
czego od dawna pragnąłeś,
a nie tylko na to, co musi Ci wystarczyć;
...tylu dobrych wspomnień, abyś dzięki nim
mógł przetrwać złe chwile;
...wiosny - tego zachwytu,
który ciągle przerasta Twoje oczekiwania;
...tej radości, gdy twarz Hubiego
rozjaśnia się na Twój widok,
albo gdy dostrzegasz swoją ukochaną (:-))
na końcu peronu;
...radości myślenia, ostrości spojrzenia,
triumfu zrozumienia
i satysfakcji tworzenia;
...abyś znalazł przy nas szczęście,
Etykiety:
Mój Luby
sobota, 25 maja 2013
Piątek wypunktowany
- no i skończyło się antybiotykami.
Choróbsko trzymało się mnie tak długo i wytrwale, że dzisiaj wylądowałam
po raz drugi u lekarza. Dostałam antybiotyki, które według lekarza mogą
brać kobietki karmiące, a według ulotki absolutnie nie powinny. Nie
wiem teraz, co zrobić... Brać i odstawić Hubiego, czy karmić go pomimo
wszystko...?
- zrobiliśmy dzisiaj drugie podejście do
zupki marchewkowej Huberta. Tym razem to ja go trzymałam, ale karmił
Mój Luby. Spryciarz zastosował stary jak świat sposób „na samolocik” i
cała porcja marchewki wylądowała pięknie w brzuszku uśmiechniętego
Hubiego :-). Kto by pomyślał, że tak malutkie dziecko zainteresuje się
już tą zabawą?
- mamy dzisiaj z Lubym pewną małą okazję
i muszę się Wam pochwalić, że dostałam cudny prezencik :-). Jeśli Hubi
nam pozwoli, spędzimy zaraz wspólny, spokojny wieczór, oglądając jakiś
fajny filmik. A jutro ciąg dalszy świętowania, bo Mój Luby ma urodziny
:-).
Etykiety:
Hubi,
Mój Luby,
Przyjaciele,
Zdrowie
piątek, 24 maja 2013
Marchewka
Jak ten czas szybko mija... Mam
wrażenie, że wczoraj opisywałam Wam drugą turę szczepień Hubiego, a tu
proszę, zaszczepiliśmy go już po raz trzeci. Na szczęście Maluszek był
baaaardzo dzielny. Dużo bardziej zresztą niż jego mama, która stchórzyła
i do gabinetu wysłała go z Tatusiem :-). Hubi płakał oczywiście, nawet
bardzo, ale już po kilku godzinach ponownie rozsyłał swoje słodkie
uśmiechy. Mój mały bohater. Tak się cieszę, że następnym razem czeka go
już tylko jeden zastrzyk...
No i hit dnia! Na wizycie
przedszczepiennej pediatra poleciła nam rozszerzyć dietę Hubiego o zupkę
z marchewki, ziemniaczka i kapki oleju rzepakowego. Dzisiaj był więc
ten wielki "pierwszy raz". Aż żałuję, że nie mogliście tego zobaczyć –
Hubi zaskoczony nowym smakiem zrobił ogromne oczy, a potem cały
umorusany krzywił się i wił jakby przełykał sok z cytryny :-). W
wielkich mordęgach zjadł maciupkie trzy łyżeczki, a potem rozpłakał się
rozżalony, że tak perfidnie go oszukaliśmy. On tu liczył na ciepłe
mleczko, a dostał jakąś pomarańczową papkę :-). A że charakterny też
nasz synek, aferka trwała prawie godzinę :-). Ciekawe, czy jutro będzie
troszkę lepiej? A jak to było u Waszych szkrabów?
wtorek, 21 maja 2013
Wpis chorobowy
Przepraszam za dłuższą przerwę na
blogu, ale dopadły nas ostatnio choróbska najróżniejsze i sił jakoś na
pisanie zabrakło. Właściwie to nie nas, a mnie konkretnie, bo Mój Luby i
Hubi czują się, na szczęście, znakomicie.
Pierwsze symptomy nadciągającego
przeziębienia miałam już w sobotę, ale zignorowałam je zupełnie.
Mieliśmy mieć z Lubym pierwsze wychodne od chwili narodzin Hubiego i tak
się cieszyłam na to wyjście, że na mały ból gardła prawie nie zwróciłam
uwagi. I chociaż podczas imprezki sprawdzałam telefon jakieś czterysta
razy martwiąc się, czy u Hubiego i pilnującej go mojej mamy wszystko ok,
to i tak było bardzo, bardzo fajnie. Na szczęście Maluszek błogo
przespał całą naszą nieobecność i nie musieliśmy wracać na sygnale do
domu.
W niedzielę „Hubi słodki bobas” zmienił
się w „Hubiego marudę stulecia” i tak dał nam popalić, że pod koniec
dnia ledwo żyliśmy z wyczerpania. I im bardziej on się wściekał, płakał i
denerwował swędzącymi dziąsełkami, tym gorzej czułam się i ja. Najpierw
myślałam, że to ze zmęczenia, potem okazało się, że mam gorączkę,
sztylety w gardle i gęsty, paskudny katar. Przez chrypę prawie straciłam
głos. Czaszka pękała mi z bólu. Z godziny na godzinę było tylko gorzej.
A domowe sposoby leczenia nie przynosiły żadnego skutku.
Żeby było weselej, z niedzieli na
poniedziałek dostałam nagle zastoju mleka w piersi i o trzeciej w nocy
płakałam z bólu na dywaniku w łazience. Nie mam pojęcia, co się stało.
Fakt, Hubi coraz rzadziej budzi się w nocy, w związku z tym rzadziej go
też w nocy karmię, ale do tej pory nie miałam większych problemów z
nadmiarem. Byłam przekonana, że wszystko samo się uregulowało. Niestety,
nie pomógł ani laktator, ani Hubi, ani ciepłe okłady i delikatne
masaże. Dopiero kupiona o świcie kapusta.
Rano czułam się jak przeżuta, wypluta i
podeptana. Nie bolały mnie już chyba tylko palce u stóp. Luby poszedł do
pracy, a ja wzięłam Hubiego do siebie do łóżka i próbowałam jakoś
przetrwać dzień. Udało mi się to tylko dzięki mojej mamie. Gdy zobaczyła
mnie na skypie, od razu wsiadła w pociąg i przyjechała. Została u nas
do wieczora. Mogłam się w końcu przespać i troszkę odpocząć. Wrócił też
Mój Luby, także wieczorkiem czułam się już dużo lepiej.
Dzisiaj rano wylądowałam jednak u
lekarza. Stwierdził, że oprócz wypisania recepty na paracetamol i krople
do nosa, nic nie może dla mnie zrobić z uwagi na to, że karmię. Na
antybiotyk jest według niego za wcześnie, bo „jeszcze” nie mam zajętych
oskrzeli i płuc. Mam tylko jak najwięcej leżeć, a na spacery z dzieckiem
wysyłać męża. Jeśli do piątku mi nie przejdzie, wtedy mam przyjść do
niego ponownie.
Tak więc chodzę po domu w szaliku (bo
leżeć przy Hubim zwyczajnie się nie da), piję herbatki z miodem i co
pięć minut myję ręce, by nie zarazić synka. Sterta prasowania rośnie w
oczach, spodnie Lubego leżą nieodebrane u krawcowej, podobnie jak
wywołane zdjęcia u fotografa, mam do wysłania dwie paczki, do kupienia
dwa prezenty, jutro jest termin kolejnego szczepienia Hubiego, powinnam
oddać pościel do magla i zrobić milion innych rzeczy, ale zwyczajnie nie
mam siły...
Prześlijcie mi kochani trochę ciepłych fluidów, bo są mi teraz bardzo potrzebne :-).
sobota, 18 maja 2013
Hubi's news
Ku mojej wielkiej radości, Hubi
rośnie jak na drożdżach. Ma cztery i pół miesiąca, a waży już prawie 6,5
kg! Pewnie pomyślicie, że nie ma się czym chwalić, ale dla mnie każdy
dodatkowy gram to powód do szczęścia. Młody jest wcześniakiem, startował
od 2,3 kg, więc cieszę się, że tak ładnie nadgania rówieśników
urodzonych w terminie.
Zresztą potwierdziła nam to ostatnio
neonatolog. Pochwaliła, że silny, że pięknie trzyma główkę, że jest
wesoły i towarzyski. Fakt, że Hubi był tego dnia w doskonałym nastroju.
Nie złościł się o położenie na brzuszku i co chwila obdarzał lekarkę
swoim najrozkoszniejszym uśmiechem. Generalnie wizyta przebiegła sto
razy lepiej niż ta sprzed dwóch miesięcy. Wtedy usłyszałam, że dziecko
jest za chude i że powinnam się zastanowić nad doradcą laktacyjnym. A
potem dostałam wizytówkę koleżanki lekarki, która za „drobną opłatą”
pokaże mi, co i jak. Nieźle się wkurzyłam...
Byliśmy też z Młodym na kolejnym
pobraniu krwi do badania hormonów tarczycy FT3, FT4. Ciągnie się wciąż
za nami ta sprawa omyłkowego przepisania mi w ciąży czterokrotnie za
wysokiej dawki hormonów (pisałam o tym tu).
Na szczęście, wygląda na to, że Hubi ma zdrową tarczycę. Dzięki Bogu,
bo bym chyba utłukła tę pseudo lekarkę, przez którą urodziłam dziecko
przed terminem.
A ze spraw nie-medycznych zaliczyliśmy
właśnie pierwsze turlanie :-). W trakcie porannych figli nastąpiła nagle
szybka akcja - plecki, boczek, brzuszek... Hubi był chyba jeszcze
bardziej zdziwiony niż my :-). Ale spodobało mu się i namiętnie próbuje
turlanie powtarzać. Wiem, że chwalę się, jak każda matka zwariowana na
punkcie swojego dziecka, ale to takie cudowne uczucie widzieć, jak nasze
dziecko się rozwija... :-).
poniedziałek, 13 maja 2013
Odparzenie
Ja nie wiem, to jakiś pech
normalnie. Czy Wam też się tak zdarza, że piękna, zadbana pupa Waszego
maleństwa dorabia się nagle odparzenia dokładnie dzień przed wizytą
kontrolną u lekarza? Bez żadnych znaków ostrzegawczych, żadnego
zaczerwienienia, tak po prostu. I chociaż wcześniej mogłaby grać w
reklamie kosmetyków do pielęgnacji niemowląt, to pediatra zobaczy
zupełnie co innego. Już drugi raz nam się to przytrafia...
Ech, pewnie znowu dostanę dyskretny (ale
jednak) wykład na temat prawidłowego mycia, osuszania i kremowania pupy
dziecka. I znowu poczuję się jakbym zaniedbywała pielęgnację synka.
Oczywiście, jak to zwykle bywa, dwa dni później pupka Hubiego będzie
piękna i różowa... aż do następnej wizyty u lekarza.
Listy do mojej córeczki
- Te listy, Prunelle, zacząłem
pisać w pociągu. Miałaś zaledwie pięć miesięcy i uśmiech aniołka.
Wielkimi, tak ufnymi oczami spojrzałaś nagle w moje. Zdumiało mnie
natężenie, z jakim na mnie patrzyłaś. Przez te dwie, trzy sekundy,
długie jak wieczność, widziałem w twoim wzroku pytanie: „Tatusiu,
powiedz…” Tak to właśnie się zaczęło. (...)
Pamiętam, że gdy przeczytałam tę małą
książeczkę pierwszy raz, byłam nią absolutnie oczarowana. Ciepła,
wzruszająca, mądra... Niestety nie należała do mnie. „Listy do mojej
córeczki” Alain Ayache, bo o niej mowa, stały się moją małą obsesją.
Przez długie miesiące przynajmniej raz w tygodniu zaglądałam na allegro,
by sprawdzić, czy się pojawiła. Zachodziłam do każdego antykwariatu,
sprawdzałam księgarnie internetowe. I ciągle nic.
Bardzo chciałam mieć ten zbiór złotych
myśli i rad, napisanych w formie listów ojca do córki, trochę w stylu
Paulo Coelho. Krótkie porady poruszają najważniejsze, życiowe sprawy, z
którymi bez wątpienia zetknie się w przyszłości każde dziecko. Miłość,
śmierć, porażka, praca, przyjaciele i wiele, wiele innych... I chociaż
momentami są trochę przesłodzone i nie ze wszystkimi się zgadzam, to i
tak czyta się je bardzo, bardzo przyjemnie.
Dlaczego piszę Wam o tej książce? A
dlatego, że po kilku latach posuchy, udało mi się właśnie zdobyć aż dwa
jej egzemplarze. Nie są nowe, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Liczy
się treść, którą odkrywam na nowo. Zresztą teraz, gdy zostałam mamą,
nabrała dla mnie zupełnie nowego znaczenia. No i zmusiła do
zastanowienia, jakie wartości sama przekażę mojemu dziecku. Naprawdę
bardzo serdecznie Wam ją polecam.
Etykiety:
Książki
piątek, 10 maja 2013
Chusta
Jakbyście jeszcze miesiąc temu
spytali mnie, czy będę nosić Hubiego w chuście, zaprzeczyłabym
kategorycznie. Ostatnio zarzekałam się nawet koleżance, że „ja to nigdy
przenigdy”. Nie dość, że kosztują jakieś masakryczne pieniądze, to
jeszcze nie mam do nich zaufania. A co, jak chusta się poluźni i dziecko
wypadnie? Co z jego noskiem, nie udusi się? A kręgosłup? Poza tym
kobietki, które nosiły swoje dzieci w chustach, od zawsze kojarzyły mi
się ze zwariowanymi ekolożkami :-). Wiecie, takimi, które przywiązują
się do drzewa, czy przenoszą żaby na drugą stronę ulicy. W sumie nie
wiem dlaczego... :-).
Jednak, gdy zobaczyłam w moim ulubionym
lumpku nowiusieńką chustę elastyczną, zapakowaną jeszcze w oryginalne
opakowanie, w oszałamiającej cenie 15 złotych, nawet się nie
zastanawiałam :-). Pomyślałam, że spróbuję, a jak mi się nie spodoba,
sprzedam ją z dobrym zyskiem na allegro.
Chusta przeleżała dwa tygodnie w szafie,
aż w końcu obejrzałam na Youtubie kilka filmików instruktażowych i
zabrałam się do wiązania. Wszystko okazało się mało skomplikowane,
bardzo solidne, a Hubi szybko zaakceptował nowy sposób noszenia. Już się
nie bałam, że mi się dziecko wyśliźnie. Poczytałam też trochę, zarówno o
plusach, jak i minusach chusty. Okazuje się, że temat budzi wiele
kontrowersji i co specjalista, to inna opinia.
Chusty nie będę jednak sprzedawać. Raz
na jakiś czas ponoszę w niej Hubiego, muszę się jeszcze tylko nauczyć,
jak go z niej bezboleśnie wyciągnąć, bo tego już filmiki nie pokazują
:-).
wtorek, 7 maja 2013
Ciąg dalszy historii
Pamiętacie wpis o starych
fotografiach, które znalazłam parę lat temu i których historię
próbowałam odkryć? (Jeśli nie, to zajrzyjcie tutaj).
Już po zrobieniu wpisu na blogu, postanowiłam wrzucić skany tych zdjęć
na mojego facebooka. Poprosiłam, by znajomi dali mi znać, jeśli kogoś
poznają, a jeśli nie, by udostępnili zdjęcia u siebie. Miałam nadzieję,
że może wspólnie uda się coś ustalić.
Znajomi mnie nie zawiedli i bardzo
szybko ruszył łańcuszek udostępniania. Nieznani mi ludzie komentowali,
doradzali, podawali numery telefonów np. do Towarzystwa Przyjaciół Wilna
i Wileńszczyzny. Dziesiątki, setki kliknięć „Lubię to”, ale wciąż bez
żadnych konkretów. Nawet się nie obejrzałam, jak sprawa zaczęła żyć
własnym życiem. W końcu zainteresowały się nią lokalne media.
Jako pierwsza odezwała się do mnie
dziennikarka z największego w naszym regionie dziennika z pytaniem, czy
wyraziłabym zgodę na opublikowanie zdjęć i opisanie całej historii.
Zgodziłam się oczywiście, tym bardziej, że artykuł miał się ukazać w
piątkowym wydaniu, które tradycyjnie ma największy nakład i cieszy się w
naszym województwie sporą popularnością. Całkiem niedawno miałam więc
przyjemność trzymać w ręku gazetę z wydrukowanymi fotkami i tą moją
przedziwną przygodą. Co więcej, zapowiedź artykułu pojawiła się na
pierwszej stronie!
Dosłownie dzień wcześniej o sprawie
napisał też nasz miejski portal internetowy, którego redaktor naczelny
przeprowadził ze mną krótki wywiad telefoniczny. Wywiad był bardzo
rzeczowy, ale sam artykuł został napisany w tak sensacyjnym tonie, jakby
od rozwiązania tej zagadki miało zależeć moje życie :-). Śmiać mi się z
tego chciało bardzo. Choć trzeba też autorowi oddać, że dołożył
wszelkich starań, by „wyjaśnić tajemnicę kryjącą się za tymi zdjęciami”.
Dzwonił po różnych stowarzyszeniach i towarzystwach, dopytywał, szukał.
Dotarł też do najbardziej znanego przewodnika po naszym mieście,
którego rodzina przyjechała z Wilna. A na koniec artykułu zaapelował do
czytelników, by spróbować wspólnie rozwiązać zagadkę :-).
Gdyby nie to, że mój blog jest z
założenia anonimowy, zamieściłabym Wam linki do obu artykułów. To
niesamowite, w jak różny sposób można przedstawić tę samą historię :-).
Ale wracając do tematu. Od ukazania się
obu artykułów minęło już trochę czasu i szczerze powiedziawszy,
przestałam sobie nią już zawracać głowę. Aż tu nagle dostaję tę oto
wiadomość:
"Odnośnie zdjęć z Wilna, być może
jednak niespodziewanie się coś uda ustalić, ale to nic pewnego. Moja
Babcia na zdjęciu, które wysyłam Pani ponownie, być może rozpoznaje
kobietę. Jest ona podobna do Jadwigi Wysockiej, która mogła mieć w 1925
r. około 23-25 lat. Zgadzałoby się to z dedykacją na odwrocie zdjęcia.
Dodatkowo Jadwiga Wysocka była sanitariuszką, biorąc pod uwagę pozostałe
zdjęcia, robi się coraz bardziej ciekawie. Oczywiście to wszystko może
być tylko zbiegiem okoliczności i wcale się to nie musi potwierdzić."
Etykiety:
Fotografia,
Inne
niedziela, 5 maja 2013
Okazje wielorakie
W moim domu rodzinnym trwa właśnie w
najlepsze imprezka z okazji "wielu". Rodzinka świętuje imieniny mojej
sister, zdany egzamin Lubego, no i czwartą miesięcznicę Hubiego. I
wprawdzie Młody śpi w najlepsze w sypialni moich rodziców, więc mogłabym
posiedzieć, to wymiękłam i wybieram się właśnie do łóżka.
Etykiety:
Inne,
Uroczystości rodzinne
sobota, 4 maja 2013
Szampan
Dzisiaj znowu mieliśmy gości. Po kilku latach „wybierania się”, odwiedził nas brat cioteczny Mojego Lubego z żoną, którą niezwykle lubię.
Tematem przewodnim spotkania było
oczywiście oblewanie zdanego egzaminu Mojego Lubego :-). W sumie Luby jest
pierwszym mecenasem w naszej rodzinie, więc jest co świętować. Z tej
okazji goście przywieźli nam prawdziwego szampana. W stu procentach
oryginalny z Reims w Szampanii. W przepięknym opakowaniu z niebieską
banderolą i zadrutowanym korkiem z drewna korkowego. Nigdy jeszcze
takiego nie piłam, ale ustaliliśmy, że butelka poczeka do końca mojego
karmienia piersią.
Nasz Hubi od razu zakochał się w nowej
cioci :-). Aż miło było patrzeć. Nie spuszczał z niej wzroku przez dwie
godziny, śmiał się i coś jej po swojemu opowiadał. Zafascynowany patrzył
na przywiezioną przez nich zabawkę, trzymał ciocię mocno za palec.
Udało mu się nawet usnąć w jej ramionach. Jeszcze nie widziałam, by tak
dobrze reagował na obcą mu w sumie osobę :-).
A jutro my jedziemy w gości – moja siostra ma imieniny :-).
czwartek, 2 maja 2013
Pan mecenas mąż
No i stało się, zostałam panią
mecenasową :-). Po miesiącu czekania na wyniki, oficjalnie mogę ogłosić,
że Mój Luby zdał egzamin radcowski!!! Nawet sobie nie wyobrażacie, jak
bardzo sie cieszę. Jak bardzo jestem z niego dumna. I jaką ulgę czuję,
że to nareszcie koniec. Po trzech i pół roku życia pod dyktando
aplikacji, w końcu mamy to za sobą. Chyba cały miesiąc będziemy
świętować :-). Zaczęliśmy już wczoraj. Pierwsze oblewanie odbyło się u
nas. Znajomi, szampan (i nie tylko), niezdrowe jedzenie, dużo śmiechu i
toastów. Było tak fajnie, że dopiero teraz ogarnęłam się na tyle, by się
Wam pochwalić :-). A Hubi, cudne dziecko, nie tylko był grzeczny jak
aniołek, ale też poszedł wczoraj spać o 20stej i nie otworzył oczek aż
do 3.30.
Ale prawda jest taka, że sukcesu Lubego
nie świętowalibyśmy, gdyby nie wsparcie i pomoc bliskich nam osób
(zabrzmiało trochę jak na rozdaniu Oscarów, hihhihi :-)).
Szef Mojego Lubego zgodził się na to, by
był on w pracy tylko 3 dni w tygodniu, nie obcinając mu przy tym
pensji. Luby mógł spokojnie chodzić do sądu, na zajęcia i praktyki, a
zaległą pracę robić w domku. Teściowa wsparła nas finansowo przy, wcale
nie małych, opłatach za odbywanie aplikacji. Moja siostra (farmaceutka)
dostarczała Lubemu najlepsze specyfiki na poprawę pamięci i
koncentrację, oczywiście legalne :-). Hubi.. nasz synek postanowił
przyjść na świat miesiąc wcześniej, by tata miał jeszcze większą
motywację do nauki :-). Moi rodzice przygarnęli mnie i Hubiego, gdy Luby
finiszował z nauką. Ania i Jurek użyczyli mu swojej kawalerki w
stolicy, gdy przez kilka tygodni jeździł na kurs przygotowawczy. Marcin dawał mu szansę na rozwijanie
prawniczych talentów, powierzając ciekawe sprawy i całkiem przyzwoicie
za to płacąc. Marta kupiła z nim na spółkę grubaśne i bardzo drogie
podręczniki... O wsparciu żony nawet nie wspomnę... :-).
No i Wy kochani, wiem, że trzymaliście kciuki! Dziękujemy raz jeszcze! Wielkie buziaki! My świętujemy dalej :-).
Etykiety:
Mój Luby,
Przyjaciele
Subskrybuj:
Posty (Atom)