- Te listy, Prunelle, zacząłem
pisać w pociągu. Miałaś zaledwie pięć miesięcy i uśmiech aniołka.
Wielkimi, tak ufnymi oczami spojrzałaś nagle w moje. Zdumiało mnie
natężenie, z jakim na mnie patrzyłaś. Przez te dwie, trzy sekundy,
długie jak wieczność, widziałem w twoim wzroku pytanie: „Tatusiu,
powiedz…” Tak to właśnie się zaczęło. (...)
Pamiętam, że gdy przeczytałam tę małą
książeczkę pierwszy raz, byłam nią absolutnie oczarowana. Ciepła,
wzruszająca, mądra... Niestety nie należała do mnie. „Listy do mojej
córeczki” Alain Ayache, bo o niej mowa, stały się moją małą obsesją.
Przez długie miesiące przynajmniej raz w tygodniu zaglądałam na allegro,
by sprawdzić, czy się pojawiła. Zachodziłam do każdego antykwariatu,
sprawdzałam księgarnie internetowe. I ciągle nic.
Bardzo chciałam mieć ten zbiór złotych
myśli i rad, napisanych w formie listów ojca do córki, trochę w stylu
Paulo Coelho. Krótkie porady poruszają najważniejsze, życiowe sprawy, z
którymi bez wątpienia zetknie się w przyszłości każde dziecko. Miłość,
śmierć, porażka, praca, przyjaciele i wiele, wiele innych... I chociaż
momentami są trochę przesłodzone i nie ze wszystkimi się zgadzam, to i
tak czyta się je bardzo, bardzo przyjemnie.
Dlaczego piszę Wam o tej książce? A
dlatego, że po kilku latach posuchy, udało mi się właśnie zdobyć aż dwa
jej egzemplarze. Nie są nowe, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Liczy
się treść, którą odkrywam na nowo. Zresztą teraz, gdy zostałam mamą,
nabrała dla mnie zupełnie nowego znaczenia. No i zmusiła do
zastanowienia, jakie wartości sama przekażę mojemu dziecku. Naprawdę
bardzo serdecznie Wam ją polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cieszę się, że mogłam gościć Cię w naszym Hubisiowie :-). Będzie mi bardzo miło, jak napiszesz parę słów.