Długi weekend minął nam pod znakiem pierwszych razów Hubiego i pierwszych oznak nadopiekuńczości jego mamy :-):
- Młody pierwszy raz leżał na trawie,
skubiąc paluszkami zielone ździebełka. Oczywiście tylko chwileczkę, bo
okazuje się, że matka nawet w trawie może dostrzec milion potencjalnych
zagrożeń. Przecież mógłby próbować włożyć trawę do buzi... Trawę mogły
obsikać koty... Mogłaby ugryźć go mrówka... Albo przeziębiłby sobie
pęcherz... Albo...albo...albo... mogłabym tak jeszcze długo wymieniać
:-).
- pierwszy raz był nad rzeką i zaglądał
do namiotu. Moi rodzice i siostra z narzeczonym popłynęli na trzydniowy
spływ kajakowy. Pierwszy nocleg mieli niedaleko naszego miasta, więc
zapakowaliśmy Hubiego w samochód i pojechaliśmy ich odwiedzić. Było
tłocznie i przesympatycznie. Mały stał się gwiazdą wieczoru, ale po
mojej głowie krążyły jednak myśli w stylu - czy nad tą rzeką przypadkiem
nie wieje za mocno? czy czapeczka na pewno zasłania Hubiemu uszka? czy
nie jest mu za zimno? czy na tych drzewach nie ma kleszczy? a jak złapie
katar? itp. itd.
- Hubi miał pierwsze w życiu spotkanie z
psem. W czwartek byliśmy u rodzinki, która ma cudownego sznaucera
olbrzymiego. Spajk jest najmądrzejszym i najbardziej przyjaznym
zwierzakiem domowym, jakiego znam. Zgodnie z przewidywaniami pies
zareagował dużo lepiej na Hubiego, niż Hubi na psa. Gdy Spajk
podekscytowany wsadził nos w nosidełko i obwąchiwał Młodego, ten
rozpłakał się wystraszony i musiało minąć trochę czasu, by się z tym
czarnym wielkoludem polubili. Na wszelki wypadek nie spuszczałam ich
jednak z oka, bo kto wie... Spajk macha ogonem jak szalony, jakby
uderzył nim Hubiego, to dopiero będzie płacz... no i lepiej nie
dopuszczać do czułości, bo od tego lizania, to jeszcze Młody wysypki
jakiejś dostanie... A jak jakimś cudem złapał pchy? To nic, że Spajk
nigdy nie miał pcheł, zawsze przecież jest ten pierwszy raz...
Wyobraźnia mi pracowała, a biedne, bogu ducha winne psisko chyba to
wyczuło, bo jakoś wyjątkowo rzadko do mnie tego dnia podchodził...
- pierwszy raz Hubi był na rękach u
swojego dziadka :-). Do tej pory mój tata bał się wziąć go na ręce, bo
„za malutki”, „na pewno się rozpłacze”, „ja nie umiem go trzymać”, „jak
będzie starszy” itp, itd. Mieli więc z Hubim kontakt serdeczny, ale na
odległość. W końcu jednak przełamali lody i ze wzruszeniem patrzyłam na
mojego synka w objęciach mojego taty. I wiecie co? To był jedyny
„pierwszy raz” weekendu, w którym zupełnie się o Hubiego nie bałam :-).
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza
Cieszę się, że mogłam gościć Cię w naszym Hubisiowie :-). Będzie mi bardzo miło, jak napiszesz parę słów.