Ostatnie dni spędziliśmy blisko 400 kilometrów od domu, w
rodzinnej miejscowości mojego taty. Z dala od internetu, wielkomiejskiego pędu
i wszechobecnego hałasu. Wśród bliższej i dalszej rodziny. I chociaż powód
naszego wyjazdu był bardzo smutny, to dni tam spędzone po raz kolejny utwierdziły
mnie w przekonaniu, że rodzina jest najcenniejszą rzeczą, jaka spotyka nas w
życiu.
Hubiś, nasz mały wędrowniczek, podróż zniósł bardzo dobrze.
Jechaliśmy nocą, by zminimalizować trudy długiej trasy i po raz kolejny okazało
się to najlepszym możliwym rozwiązaniem. Na szczęście nie przestraszył się też nowych
twarzy różnych cioć i wujków. Rozdawał uśmiechy, tylko czasami strzelał
wstydziochę i wytrwale raczkował na najróżniejszych podłogach. Tylko kąpać się w
nowych miejscach nie chciał, krzycząc jakby go ktoś wrzątkiem polewał :-).
Teraz, po powrocie do domu, ze zdwojoną werwą ćwiczy przemieszczanie
się. O tym, że raczkuje tak szybko, że nie mogę za nim nadążyć, to już nawet
nie będę Wam pisać :-). Teraz na tapecie jest chodzenie! Hubiś ma niecałe 9
miesięcy, a tak oto pięknie chodzi przy meblach:
Jak myślicie, kiedy zrobi pierwszy samodzielny krok :-)? To
już chyba tuż tuż, prawda :-)? Jak to było u Was?
Buziaki wielkie przesyłamy,