Kochani, dzisiaj będzie o karmieniu piersią :-)! Tak, u mnie
też :-)! Wiem, że przez blogosferę przelała się ostatnio fala postów na ten
temat, ale pretensję możecie mieć tylko i wyłącznie do wspaniałych, pełnych pasji
i zaangażowania ludzi z Medela Polska, Fundacji Siostra Ania i Fundacji MlekoMamy. Nie dość, że zorganizowali niezwykłe spotkanie blogerek w Warszawie, to
jeszcze otworzyli mi oczy na tyle spraw, że do tej pory trawię je w swoim
serduchu...
Po sobotnim spotkaniu pojawiło się wiele bardzo mądrych i bardzo
przejmujących wpisów, których lekturę gorąco Wam polecam. O naturalnym
karmieniu, problemach i wyzwaniach pisały m.in. Żanetka z Tere fere kuku (klik),
kobieta-instytucja czyli Hafija (klik), Koralowa mama (klik), Kasia z Kantorka
Katjuszki (klik), Ania z Dziecięcych Klimatów (klik), Ania z Apartamentu 44
(klik)... i kilka innych cudownych mam. Z góry przepraszam, że nie wymienię tu
ich wszystkich.
I chociaż karmienie piersią to temat bardzo wrażliwy (i drażliwy),
to wierzę, że ten post da siłę chociaż jednej z Was. A to już będzie bardzo
dużo! I dla mnie największa nagroda.
Nie będę Was pouczać, nie będę Was do niczego namawiać. Nie
opowiem Wam też, jakie przerażające dane zobaczyłam na spotkaniu (w kwestii
wsparcia naturalnego karmienia trzeba w Polsce jeszcze baaaaardzo dużo zrobić).
Chciałabym po prostu opowiedzieć Wam moją historię. Byście uwierzyły, że można!
Że warto! Że w nas, kobietach jest niesłychana moc! I że nie warto się
poddawać, nawet jeśli sił już Wam brakuje... Nawet, jeśli wszyscy dookoła w Was
wątpią...
Opowiem Wam, jak wyglądała moja i Hubisia droga do
naturalnego karmienia. Opowiem szczerze i bez owijania w bawełnę. Tym razem nie
będę sobie żartować, jak robiłam to w ubiegłorocznych postach. Wtedy uśmiechem
starałam sobie jakoś radzić z moimi laktacyjnymi problemami, teraz z
perspektywy czasu, już żartować nie muszę. Bo wygrałam i jestem z siebie dumna.
Na początku muszę się Wam przyznać, że jestem uparta. Okropnie.
To moja najfajniejsza, a jednocześnie najwstrętniejsza cecha charakteru. I
ważny element tej historii. Jak się uprę, to nawet osła mogłabym wpędzić w
kompleksy. Jak zawezmę, to nie ma zmiłuj... Niestety Hubisław odziedziczył tę
cechę po mnie i powoli zaczynam sobie uzmysławiać, jakim skaraniem boskim
potrafię być czasami dla moich bliskich :-).
Jeszcze będą w ciąży uparłam się, że będę karmić piersią. Uparłam
się i w głębokim optymizmie dotrwałam aż do porodu. Przedwczesnego, wywołanego pomyłką
lekarską i faszerowaniem przez ponad miesiąc czterokrotnie za wysoką dawką
hormonów. Ale nieważne, bo tu nie o tym chciałam pisać (chociaż na samo
przypomnienie nóż mi się w kieszeni znowu otwiera).
Hubiś przyszedł na świat punktualnie o 10.00, ważył 2300 g i
w chwilę po porodzie wylądował w inkubatorze. Nie dano mi możliwości
nakarmienia go, ale rozumiałam... Dziecko matki cukrzycowej, z ciążową
niedoczynnością tarczycy, z minimalną ilością tkanki tłuszczowej, urodzone
miesiąc przed czasem... Nie chcieli ryzykować. Zdrowie dziecka najważniejsze.
Wiem, że podano mu mleko modyfikowane, uczciwie mnie o tym
poinformowano. Gdy wieczorem pozwolono mi go na chwilkę przytulić, był
najedzony i spał. Próbowałam przystawić go do piersi, ale nie udało mi się go dobudzić.
Pielęgniarki obiecały zawołać mnie na następne karmienie i wysłały spać... Spałam
jak kamień. Nikt mnie nie obudził aż do późnego poranka... Nie było przy mnie męża,
bo pech chciał, że dokładnie tego samego dnia był operowany w innym szpitalu. Zobaczył
syna dopiero po kilku dniach.
Huberta dostałam dopiero po 30 godzinach od porodu.
Najedzonego, żeby nie było... Ale co tam, dla mnie to przecież nie przeszkoda. Gdy
zgłodniał, ochoczo zabrałam się do karmienia i nagle, jakbym dostała obuchem w
głowę. Nic, absolutnie nic mi z tego nie wychodziło. Hubiś krzyczał, mleko nie
leciało, ręce się trzęsły. Mijały minuty, kwadranse, w końcu godzina. Próbowałam
dalej, w końcu uparta jestem... Niestety, Hubert zrobił się aż bordowy od
płaczu, ja zielona z rozpaczy, a hałas dobywający się z naszego pokoju dotarł do
dyżurki. Zainteresowała się położna. Przyszła, przystawiła, nic nie wskórała.
Chciała pomóc, nie udało się. Przyniosła mleko, bo Hubiś już prawie drgawek
dostawał z tego wrzasku i głodu. Ona nakarmiła go butlą, bo ja się łzami
zalewałam. Wychodząc kazała zawołać się na kolejne karmienie.
Gdy nadeszła ta chwila, byłam już z powrotem pełna werwy i cieszyłam
się, że mam wsparcie. Wykonywałam każde jej polecenie i byłam absolutnie przekonana,
że się uda. Nie udało się. Położna spędziła u mnie cztery godziny i nic nie
wskórała z tym moim upartym synem. Na szczęście nie kazała mi już karmić
mlekiem modyfikowanym, tylko ściągnąć swoje i podać mu je w butli.
I tu kolejne zaskoczenie. Nie mogłam ściągnąć mleka!!! A
przecież czułam, że piersi mam pełne. Koleżanka z łóżka obok wylewała do zlewu
nadmiary, a ja nawet kropelki nie mogłam wydusić. Przez moment poczułam się
naprawdę podle, ale potem mój upór wziął górę. Przecież położne muszą znać na
to sposoby, pomogą mi. Nie mogę się poddać. Powędrowałam do dyżurki, wróciłam z
kolejną położną. Specjalistką w zakresie laktacji. Była u nas godzinę. Próbowałyśmy
wszystkiego. Nie udało jej się nic. Młody dalej nie ssał, ja nie ściągnęłam nawet
mililitra mleka. Wychodząc, pokręciła tylko głową i powiedziała, że zgłosi mój
przypadek i ordynator pochyli się nad sprawą podczas obchodu. A dziecko trzeba nakarmić
mlekiem modyfikowanym.
Kolejny dzień przyniósł tyle, że ordynator stwierdziła
zatkane kanaliki mlekowe, ale nie pozwoliła podać mi oksytocyny, bo „powinno
się dać działać naturze”. Stwierdziła, że dziecko nabierze sił, possie i
kanaliki odetka. „A w laktacji natura jest najważniejsza”. Kolejny dzień mijał,
a dziecko nie odetkało niestety.
Położne przychodziły do mnie tabunami. Miałam wrażenie, że
założyły się, która w końcu „złamie” tego uparciucha i jego mamę. Nie mogę jednak
narzekać, wszystkie chciały mi przecież pomóc i doceniam to.
W sumie było u mnie aż sześć położnych, w tym cztery
laktacyjne, ale nic w kwestii mojego karmienia nie zmieniły. Szeptały, że
oksytocyna by się przydała, ale przecież ordynator kategorycznie zabroniła... A
że młody karmiony być musiał, dostawał butelkę...
Godziny mijały, zaczynał się nawał, w piersiach wciąż
przybywało... Położne dały mi tłuczek do liści kapusty. Pomogło na chwilę...
Bolało mnie tak straszliwie, że nie byłam w stanie powstrzymać łez. Dostałam
gorączki. Ale dalej nie otrzymałam oksytocyny, „bo dziecko w końcu zacznie ssać”.
W końcu, w czwartej dobie, o drugiej w nocy, do mojego pokoju
zapukała położna z ginekologii i poprosiła, bym poszła z nią do dyżurki.
Wyszeptała, że ona nie może już patrzeć, jak się męczę, bo się położne z
pediatrii boją przeciwstawić i że da mi tę nieszczęsną oksytocynę, tylko prosi,
bym jej nie wydała, bo problemy przez to mieć może... Do tej pory jestem wdzięczna
tej cudownej kobiecie.
Pół godziny z nasączonymi tamponami w nosie i ulga tak
ogromna, że nie jestem w stanie tego opisać. Nareszcie miałam mleko!
Nareszcie będę mogła karmić!
Nie przewidziałam tylko jednego. Hubiś, karmiony przez tyle
czasu butelką, gdzie pracy za wiele wykonywać nie musiał, nie chciał już jeść z
piersi. Znowu zaczęły się między nami wojny i wojenki o karmienie. Ja go
przystawiałam, ten darł się w niebogłosy. Położne go przystawiały, dostawał
histerii. Upór, bunt i miano „najniegrzeczniejszego dzidziusia na oddziale”, to
charakteryzowało pobyt mojego syna w szpitalu. W kartę wpisano mi, że „dziecko
odmawia ssania. Konsultacje położnej laktacyjnej kilkukrotne – bez efektów”. I
sprawa załatwiona....
Poddać się jednak nie chciałam, ściągałam więc pokarm
laktatorem i karmiłam go z butli, cały czas próbując przystawiać do piersi. Gdy
po tygodniu wróciłam do domu, wciąż nie miałam żadnych postępów. Hubiś jadł
tylko i wyłącznie przez smoczek. W końcu, w akcie desperacji, nałożyłam na
pierś silikonową nakładkę, taką, którą mamy zakładają na poranione brodawki. I
ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, chwycił.
Karmiliśmy się tak przez ponad miesiąc. Co dwie godziny,
przez czterdzieści dni, przed każdym karmieniem podawałam „nagą” pierś, a mój
syn ją odrzucał. Prawie pół tysiąca razy czułam zawód, ból, złość i milion
innych przykrych emocji... Wielokrotnie zastanawiałam się, czy jest sens się
tak szarpać, ale potem tłumaczyłam sobie, że owszem tym sensem jest mój syn...
I wtedy nagle, bez jakiegokolwiek uprzedzenia, Hubiś zaczął
ssać podaną mu pierś :-). Od niechcenia i tak naturalnie, jakby robił to od
zawsze :-). I chociaż później się rozmyślił i próbował buntować, to trafiła
kosa na kamień, już mu nie odpuściłam :-). Byłam taka szczęśliwa! Moje dziecko
zaczęło ssać pierś!!!!
I jeśli myślicie, że na tym triumfalnym momencie kończą się
moje kłopoty, to będę musiała Was rozczarować. Okazało się, że dziecko karmione
przez nakładkę, nieodpowiednio stymulowało pierś i ilość pokarmu zrobiła się
niewystarczająca... Młody przestał przybierać na wadze, musiałam dokarmiać go z
zapasów odciągniętego mleka (teraz już wiem, że to nieprawidłowe, że powinnam
częściej go przystawiać, a nie dokarmiać). Typowy kryzys laktacyjny, który
zdarza się każdej z nas, z tym, że pogłębiony przez tę nieszczęsną nakładkę. Trwał
i trwał... było coraz gorzej, ale nie mogłam przecież się poddać! Nie po tym,
jak tak długo walczyłam...
Stawałam więc przed lustrem i mówiłam do siebie: „Oczywiście,
że masz pokarm. Że wykarmisz Huberta. Potrafisz. Kto jak nie ty???”. Sama sobie
robiłam wykłady i tłumaczyłam Hubisiowi, żeby się nie wygłupiał, bo tu przecież
zasoby niewyczerpane. I wiecie, że pomogło?! Serio!
Karmiłam Huberta pełne dziesięć miesięcy. Potem jeszcze przez
kolejne dwa dawałam mu moje mleko z zamrożonych zapasów. To daje pełny rok.
Możecie powiedzieć, za krótko, lub za długo... Ja zrobiłam, co mogłam i jestem z siebie dumna!
Wiecie, że 99%
kobiet wychodzących ze szpitala karmi piersią swoje dziecko, ale średnia długość karmienia wynosi tylko 2,2 miesiąca? Przecież nie dlatego,
że nie chciały karmić. Poległy po prostu w zderzeniu z trudnościami, które
spotyka na swojej laktacyjnej drodze każda z nas. Bardziej i mniej poważnymi. Z
problemami, z których przynajmniej połowę można było pokonać. Potrzeba było
tylko wsparcia i siły.
Dlatego chciałam,
byście poznały naszą historię i uwierzyły, że to może się udać! Nawet jeśli
macie teraz wątpliwości, jeśli macie ochotę machnąć ręką, spróbujcie zawalczyć.
Dla siebie i dla dziecka! Bo w nas, mamach, jest ogromna moc! Nam się udało,
Wam też się uda! Musicie tylko w to uwierzyć!
Trzymajcie się
dzielnie! I niech moc będzie z Wami :-)!
Hubisiowa mama
Piekna historia! A zdjęcie? Och, teskno mi za takim maluszkiem!
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci go z całego serca!
UsuńJak ja się cieszę, że tutaj trafiłam.Także jestem fanką naturalnego karmienia, karmię synka już 19 miesięcy.Moje problemy to pikuś, głownie poranione sutki, ale miałam wsparcie w mamie i mężu.Mieszkam w Irlandii, a tutaj opieka laktacyjna jest na wysokim poziomie, miałam w szpitalu do dyspozycji panią laktacyjna przez cały czas, oby i w Polsce w końcu było lepiej!Pozdrawiam!!!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak my się cieszymy, że do nas trafiłaś. Buziaki wielkie!
UsuńPopłakałam się. Przeżyłam podobną historię. Pozdrawiam, Justyna W.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy ciepło!
UsuńNaprawdę wzruszyłam się Twoją historią, jesteś cudowną mamą, skorą do wielkich poświęceń. Czytałam ostatnio dużo postów na blogach właśnie o karmieniu i dopiero wówczas uzmysłowiłam sobie jakie mamy szczęście w sprawie karmienia. Po pierwszym porodzie przystawiłam po prostu synka do piersi i zaczął jeść. Karmiłam go 9 miesięcy. Po drugim porodzie - to samo - Kropeczka przyssała się i .. najeść się nie może do tej pory. Nie myślałam zbyt dużo o karmieniu przed porodem.. wszystko przyszło jakoś tak naturalnie, i powiem szczerze, cieszyłam się że tak się udało, ale nie zastanawiałam nad tym, że tak wiele kobiet nie ma takiego szczęścia, a co gorsze - że nie otrzymują potrzebnego wsparcia, by zacząć karmić. Naprawdę wielki szacun dla Ciebie, wiele przeszłaś, by móc karmić małego Hubisia.. jak dorośnie, to może przeczyta ten tekst i pewnie bardzo się wzruszy :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! I życzę Ci wspaniałej mlecznej przygody z Kropką :-).
UsuńPiękna historia. Jednak co położna to położna. Podejrzewam że gdyby nie ona to byś dostała leki na zatrzymanie laktacji co by nie było dużego stanu zapalnego
OdpowiedzUsuńMy też walczyliśmy z nakładkami (mama miała płaskie sutki) ale po 6 tygodniach mały wreszcie pierś chwycił :)
Nawet nie chcę myśleć, jakby się skończyła moja historia, gdyby nie ten anioł :-). Pozdrawiam Was serdecznie!
UsuńSuper! Już w zeszłym roku czytałam Twoje wpisy o karmieniu i wtedy faktycznie, nie zrobiły na mnie wrażenia,pewnie dlatego, że Ty również opisywałaś tą sytuację pół żartem, pół serio :) Dzisiaj, kiedy czytałam, tak jak poprzedniczki wzruszyłam się. Siła, która drzemie w matkach jest naprawdę przeogromna! A Ty swoim działaniem pokazałaś jak wielką miłością darzysz Hubisia! Moja przyjaciółka, z którą prowadzę bloga również miała problemy z karmieniem, podobne do Waszych, ale także się nie złamała i zwyciężyła. Takie zachowanie daje nadzieje, że co raz więcej kobiet jest świadome i pewne, że mogą wykarmić swoje dzieciątko! P.S. Uwielbiam Was! I Ciebie i Hubisia, zawsze z wielką niecierpliwością czekam na kolejny post! Pozdrowienia z Wielkopolski! Natalia i Krzyś :)
OdpowiedzUsuńDlatego uważam, że należy opowiadać takie historie, by kobietki wiedziały, że to naprawdę może się udać :-). Bardzo, bardzo Ci dziękuję za ciepłe słowa, nawet nie wiesz, ile radości mi sprawiły!!! I jak zmotywowały! Pozdrawiam ciepło i Ciebie i Krzysia!
UsuńP.S.2 A dane, które przytoczyłaś są przerażające! Aż się nie chce wierzyć...
OdpowiedzUsuńTakie dane podano nam na konferencji Medeli - średnia długość karmienia to w Polsce 2,2 miesiąca...
UsuńWspaniała historia Asiu! W sensie, że Twoja walka i upór w dążeniu do celu jest wspaniały. Dajesz wiarę, że niemożliwe może być możliwe. Brawo!
OdpowiedzUsuńDziękuję Żanetko!
UsuńNajważniejsze, że nie poddałaś się :* Brawo!
OdpowiedzUsuń:-) :-) :-)
UsuńPięknie napisane :)
OdpowiedzUsuńDziękuję!!!!!
UsuńAż mnie ścisnęło w gardle. Super że to opisałaś, bo może pomoże to innym mamom. Mój maluszek ma już ponad 9 miesięcy i dalej ją karmię piersią (właściwie to głównie - jak nie prawie tylko piersią, bo tak to lubi). Od początku miała tak mocne ssanie, że nie raz musiałam się 'wyłączyć' żeby nie czuć bólu, pierwsze dwie doby w szpitalu prawie cały czas przy piersi. Ale było i jest warto. Jest zdrowa, pięknie się rozwija i poza maminym cycem nie akceptuje żadnych butelek (nawet z moim mlekiem), szczególnie jak jej ząbki wychodzą, no chyba że jako gryzaki :-). Pozdrawiam i innym mamom życzę takiej wytrwałości jak Twoja :-)
OdpowiedzUsuńWspaniale, że się nie poddałaś! I że piszesz teraz, że było warto... Takie słowa jak Twoje dają siłę innym mamom! Dziękuję Ci za Twój komentarz!
UsuńMożesz być z siebie dumna :) Niewiele mam walczy tak uporczywie o to by karmić piersią. Ja Leośka karmię nadal. Ma już 12 miesięcy i uwielbiam go karmić piersią. Myślę, że jeszcze 2-3 miesiące i będę odstawiała małego. Z piersi je tylko przed snem i czasem w nocy. To jest nasz rytuał, który chciałabym jeszcze odrobinę przedłużyć :) Tak jak piszesz - jeśli się chce karmić za wszelką cenę to będzie się karmić. Silna wola, wsparcie otoczenia i stanowcze nie dla mleka modyfikowanego potrafi zdziałać cuda.
OdpowiedzUsuńTo prawda!!!!! Pozdrawiam Was serdecznie
UsuńGratuluję wytrwałości, u mnie niestety jej zabrakło jak i wsparcia najbliższych... niestety. W szpitalu było wszystko pięknie, Jaga pięknie ssała, bez żadnego stresu, od początku. Ale w domu się okazało, że "wisi" non stop na cycku. Zasypiała niejedząc, a jak tylko próbowałam ją odłożyć to był krzyk, który dało się uspokoić piersią, ale tylko na chwilę, żeby znów mogła zasnąć. Więc taka niedojedzona jak się w koncu obudziła to potrafiła jeść przez 1h, albo i dwie. I wtedy to teściowa wystąpiła z "genialnym" pomysłem, że trzeba podać MM bo mała się nie najada. odmówiliśmy, ale po kolejnych godzinach płaczu nie wytrzymaliśmy. Później poszło jak z płatka, było fajnie mała się najadała, przesypiała drzemki i noce, więc podawaliśmy cały czas, oczywiście poprzedzając piersią, która w naturalną koleją rzeczy zaczęła być odrzucana. I w ten sposób udało mi się dotrwać niecałe 2 miesiące. Bardzo żałuję, że tak szybko się poddałam, i obiecałam, że przy drugim dziecku dam z siebie więcej, ale wiem, że będzie duuużo trudniej to zrealizować, żeby Jaga się nie czuła odrzucona.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, by się udało. Musisz uwierzyć, że to możliwe, a wtedy zdziałasz wszystko!!! Buziaki
UsuńPrzeczytałam jednym tchem :)
OdpowiedzUsuńTeraz z perspektywy czasu podziwiam Cię, ze dałaś radę, że byłaś uparta.. Ja mam troszkę sobie za złe, ze odpuściła, że miałam 4 dniowy pobyt w szpitalu jak Fabiś miał 2 tyg. wtedy nie mogłam go karmić :( Uwierzyłam jak wszyscy mówili, ze ja taka chuda to czym, ja mam karmić. Wiem teraz, ze przy drugim dziecku powalczę. Choć te niespełna 2 tyg. z fabisiem też nie były łatwe, okropny bół, krew i łzy, ale marzę, żeby karmić kiedyś piersią choć trochę.
I to marzenie się spełni, bo tego pragniesz :-)!!! Trzymam kciuki
UsuńPrzeczytałam i muszę podzielić się swoimi wspomnieniami. Mój syn urodził się cztery dni po terminie przez cc, tego dnia już nie dostałam dziecka do siebie, wiadomo z powodu znieczulenia, mój skarb przyniesiono mi następnego dnia i co? w piersiach pustka, kompletnie nic nie leciało, położna złapała mnie za sutka a tam ani kropelka. Przystawiałam go do piersi w szpitalu, ale na nic się to zdawało, mały dokarmiany był butelką, a raczej karmiony bo z piersi nic nie ściągał. Ile było płaczu z głodu, a ja płakałam nad nim jaka ze mnie matka, że własnego dziecka wykarmić nie potrafię. Było mi bardzo przykro, zwłaszcza że dziewczyny na sali od razu karmiły dziecko piersią. Postanowiłam się jednak nie poddawać, mąż kupił mi herbatke laktacyjną, którą z uporem piłam i w domu nadal przystawiałam dziecko. Do dziś pamiętam to szczęście, gdy pewnego ranka zobaczyłam że mój skarb pił z piersi, a gdy ją wypluł to mu mleczko poleciało po policzku. Gdy byłam w ciąży to z góry zakładałam karmienie dziecka do max 3 mies, ale sytuacja któa mnie spotkała spowodowała że moje oczko w głowie ma dziś 8 mies a ja nadal karmie go piersią i jestem przekonana, że to dobry wybór. Nie przejmuję się opiniami innych, że dziecko już jest zbyt duże. Dodam, że początki karmienia łatwe nie były. Piersi bardzo bolały, a brodawki były mocno spękane. Dziś stwierdzam, że pomimo tych niedogodności warto było :) Jeśli kiedyś znów spotka mnie to szczęście, żeby być ponownie mamą to znów będę karmiła dziecko piersią. Pozdrawiam Domaga
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za ten komentarz!!!! Kto wie, może ktoś go czyta, a jest w podobnej do Ciebie sytuacji? Może dzięki Tobie zawalczy???!! Pozdrawiam ciepło!
UsuńAż się popłakałam. U mnie było baaardzo podobnie. Lila też urodziła się za wcześnie, podawali jej mm po kilku dniach wreszcie pojawił się u mnie pokarm i oczywiście niechęć malutkiej do piersi. Tyle, że u mnie wizyty Pani z poradni laktacyjnej były dwie i to wybłagane przeze mnie. Odbębniane od niechcenia. I tyle. Wróciłam do domu z zamierzeniem, że się nie poddam. Też wynalazłam te nakładki z Aventa tyle, że przez nie Lili też nie chciała za bardzo jeść. Odciągałam, przystawiałam ją do piersi milion razy dziennie. Do tego jej kolki ( nie wieczorne a 24 godzinne). Spałam po 3h na dobę po 17h karmiłam/ odciągałam pokarm i płakała, Boże wylałam chyba może łez. Po 3,5 miesiąca do laktatora ściekało więcej krwi niż mleka, Lila traciła na wadze, musiałam ją dokarmiać a ja byłam tak załamana, że wylądowałam w szpitalu. I niestety tak skończyło się moje ' karmienie piersią'. A chciałam karmić przynajmniej rok. Teraz jak o tym myślę ( i płaczę ;) ) to nie jestem do końca pewna czy to dobrze, że tak się upierałam. Uważałam, że jestem beznadziejną matką skoro nie mogę karmić córki piersią. Wiem, że drugie dziecko też będę chciała karmić piersią i zrobię wszystko żeby tak było. Tyle, że będę już duuużo mądrzejsza ;) I już teraz wiem gdzie szukać pomocy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
I uda Ci się, zobaczysz :-)!!! Dziękuję Ci kochana za ten komenatrz i gorąco pozdrawiam
UsuńPodziwiam twoją wytrwałość ♡l
OdpowiedzUsuńJa nie miałam większych problemów (karmiłam 23 miesiące) dlatego trudno mi sie wczuć w taką sytuację ale wiem,że musiało być ciężko ....
Upartosc to twoja zaleta :)
Pozdrawiam, Ania (cieszę się,że poznalysmy się ostatnio)
Mój mąż by się z Tobą nie zgodził, ale ja dziękuję z całego serca :-) :-). Ja również cieszę się, że mogłyśmy się poznać osobiście! Buziaki
Usuńtrudna historia, ale jesteś bardzo dzielna :)
OdpowiedzUsuńco do tych statystyk, to ja w to nie wierze, że tylko ponad 2 %kobiet karmi dziecko po 3 miesiącu. to na bank jest zafałszowany wynik. w moim otoczeniu praktycznie większość mam karmi i karmiła maleństwo ponad te 3 miesiące.
Ja też byłam zaskoczona. Takie statystyki podano nam na konferencji Medeli, z tym, że wyedytowałam je, bo źle zrozumiałyśmy prelegenta. Chodziło o to, że średnia długość karmienia w Polsce to 2,2 miesiąca, a nie że 2% kobiet karmi w 3 miesiącu. Poprawiłam już, bo się Żanetka z Tere Fere Kuku dopytała, czy na pewno dobrze to zrozumiałyśmy :-).
UsuńCudowna historia, daje wiarę. Ja z nakładki korzystałam przez cały okres karmienia, a było to 11 miesięcy. Nie uważam, żeby nakładka była czymś złym, przynajmniej nie w moim przypadku. Nie spowodowała bowiem żadnego spadku ilości pokarmu, a ja miałam ten komfort, że moje brodawki były "chronione". Chociaż jak u Małego wyrosły ząbki to i nakładka niewiele pomagała:) Koniec końców, ja tam polecam nakładki, mój Mały przez cały ten czas ładnie przybierał na wadze, więc to zależy od przypadku.
OdpowiedzUsuńGdyby nie nakładki, ja nie karmiłabym wcale! Dlatego też jestem ich wielką zwolenniczką :-). Pozdrawiam ciepło!
UsuńMotywacja, upór, poczucie, że się chce i pomoc, gdy jest potrzebna: te cztery czynniki wystarczą, by karmić naturalnie... Kiedy jednego zabraknie już nie jest tak łatwo... Ja karmiłam córkę niecałe 5 miesięcy, a synka już prawie 9. :)
OdpowiedzUsuńMasz rację, dlatego musimy się nawzajem wspierać :-)! Buziaki ogromne
UsuńWzruszył mnie Twój tekst o karmieniu piersią, pewnie dlatego że towarzyszyły mi podobne emocje. U mnie jednak było ciut inaczej. Nie otrzymałam w szpitalu takiej pomocy, nikt się tam zbytnio nie przejął tym że jest mi ciężko przystawić synka do piersi, że on się denerwuje i nie wychodzi nam to. Przyszła pielęgniarka i dała mu butlę a mi się cisnęły łzy do oczu. Tuż przed tym gdy opuściliśmy szpital znalazła się w końcu normalna osoba która przystawiła mi dziecko do piersi tak że ssał przez 40 min. W domu nadal mi się to nie udawało. Postanowiłam odciągać pokarm. Po dwóch tygodniach od porodu raczyła mnie odwiedzić szanowna położna, która nawrzeszczała na mnie że takim zachowaniem rozpieszczam swoje dziecko. Kazała mi przystawiać przy nakładkach. To też nie był najlepszy pomysł bo przez nie mleko leciało mi ta szybko że po pierwsze zalewałam siebie i dziecko a po drugie synek aż się krztusił. Oczywiście próbowałam, były takie chwile że przez kilka minut possał moją pierś bez nakładki. Jednak się poddałam i odciągałam pokarm przez niespełna 8 miesięcy. To dla mnie i tak sukces bo chciałam dotrwać chociaż do trzeciego miesiąca. Gdy przechodziłam kryzys laktacyjny i musiałam dziecku podać mleko modyfikowane to płakałam gdy on jadł to mleko. Było mi okropnie przykro że nie potrafię nawet nakarmić swojego dziecka. Więc ogólnie mówiąc karmienie na początku było dla mnie traumą, starałam się jednak wytrwać jak najdłużej i się udało :) Przy drugim dziecku będę próbowała karmić prosto z piersi, jednak jeśli się nie uda to też przejdę na odciąganie i myślę że będę podchodziła do tego z większym dystansem.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że karmiłaś naturalnie, że się nie poddałaś!!! Jesteś bardzo dzielna i należy Ci się za to wielki szacunek! Bardzo to jest smutne, że kobiety nie dostają należnej im przecież pomocy i wsparcia... Marzę, by to się w końcu zmieniło... Pozdrawiam Cię cieplutko i ucałuj ode mnie synka!
UsuńDziękuję bardzo za miłe słowa :) Dostałabym pomoc gdybym zapłaciła komu trzeba :/ niestety takie są polskie realia :/ dobrze że chociaż przy porodzie miałam wspaniałą opiekę :)
UsuńRównież pozdrawiamy :)
Jestem taką samą "wojowniczką" karmienia piersią jak Ty i miło mi Cię poznać, jestem mamą dwóch córeczek, moją pierwszą córcię urodziłam przez cc, i od razu dostała butelkę, niestety to był wielki błąd jak się okazało, próbowałam wszystkiego żeby Nikola ssała pierś, za każdym razem jak się zbliżałam do niej z piersią broniła się rękami i nogami, koszmar, ale nie poddawałam się, stwierdziłam nie to nie, ale nie odpuszczę podawania jej mojego mleka :) ściągałam ręcznie przez nie spełna rok pokarm, początki były trudne, ręka bolała, nie chciałam przerzucić się na laktator elektryczny bo każdy lekarz mówił mi że poodciągam góra 3 m-ce i pokarm zaniknie, że laktator nie wyciąga tak jak dziecko itp. ale byłam tak zdeterminowana że odciągałam systematycznie, stosowałam metode 7, 5, 3 i to też mi pomogło, ściągałam w nocy kiedy dziecko spało, czasami zajmowało mi to 20 min ale z reguły trwało to ze 40 min, ale dałam rade i jestem z siebie dumna, Nikolcia piła moje mleko prawie rok czasu - dla mnie to było naprawde długo - byłam z siebie dumna, z kolei moja druga córcia chętnie złapała cycusia a tez rodziłam poprzez cc, niestety miesiac później wylądowałam w szpitalu, przeszłąm poważna operacje ale i tam sciagałam pokarm zeby nie zanikł, na szczescie Zuzia bardzo chetnie wróciła do cycusia, później spotkało mnie zapalenie piersi, za kolejne dwa tygodnie następne zapalenie zeaz mniekaretka wywiozła, ale sie nie poddałam, do dzisiaj karmie po mimo tego ze pokarm jest tylko w jednej piersi i do pół roku dostawała wyłącznie mój pokarm, potem musiałm ją dokarmiać bo nie był on wystarczający ilościowo, ale wciąż był i to było dla mnie najważniejsze :) teraz Zuzia kończy 11 m-cy a ja nadal karmie przed zaśnięciem raz dziennie choc czuje ze powoli zanika to i tak dla mnei po tych wszystkich przejściach jest ogromny sukces i determinacja ! ale warto ! dla moich dzieci wszystko! pozdrawiam cie serdecznie ! Ola Sz.
OdpowiedzUsuńPodziwiam upor. Sama karmie piersia, ale daleka jestem od niedocenienia mleka w proszku. Po urodzeniu mojej idealnie zdrowej dziewczynki (10 punktow w skali Agpara pomimo wywolywanego porodu) zostalam wypisana z brytyjskiego szpitala w nastepny dzien po porodzie. Wczesniej zapewniono mnie, ze z karmieniem piersia nie powinnam miec problemu I generalnie robie to dobrze. 'Karmilam' dalej w domu wylacznie piersia do 3 dnia po porodzie, kiedy po raz kolejny wyladowalam z moim maluszkiem w szpitalu. Dziecko mialo zaawansowana zoltaczke I silne odwodnienie organizmu - byla na granicy transfuzji krwi, do ktorej na szczescie nie doszlo. Podane po raz pierwszy mleko w proszku, calonocne naswietlanie + moj 'intensywny trening laktacyjny' (regularne sciaganie mleka po karmieniu) uratowaly zycie mojej Malutkiej. Wlasnie w takiej, jak podalam kolejnosci.
OdpowiedzUsuńdziękuję za te słowa, z przyjemnością przeczytałam. uwielbiam takie nasze 'mleczne' historie. świetna i uparta ;) z Ciebie mama :) nam też się dzięki tej cesze udało. pozdrawiam ciepło D.
OdpowiedzUsuńPięknie się czyta Waszą mleczną historię :)! My z synkiem zwalczamy różne kryzysy i póki co 10 miesiąc kp biegnie :) Kiedyś też muszę spisać moje doświadczenia. Fajna pamiątka!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło!
Przeoczyłam gdzieś ten post.
OdpowiedzUsuńW każdym razie jestem pełna szacunku. Byłaś bardzo dzielna. Musze powiedzieć, ze u mnie było podobnie w pierwszej ciąży. Maksia karmiałm przez nakładki ponad 4 miesiące. Potem udało się , ze załapał i karmiłam już do 9 miesiąca bez nakładek.
Jesteś żywym przykładem na to, ze to bzdura jak mama mówi, ze nie ma pokarmu i daje butelkę. Każda matka ma pokarm, albo będzie miała. Wystarczy tylko tego mocno chciec.
A najważniejsze jest przystawianie, przystawianie do piersi.
dlaczego ja dopiero dzisiaj to czytam, oj podobnie przeszlam wiele, nakladki tez zaliczylysmy z Lenka, ale wszystko w glowie mamy :) ja karmie do dzis i zastanawiam sie jak my to skonczymy, juz 18 mscy. Pozdrawiam mamaleli
OdpowiedzUsuńszkoda tylko, że większość kobiet, które to czyta są już mamami i te problemy ma już za sobą :( byc może gdybym przeczytała twojego posta 7 m-cy temu Kicak ssałby pierś a nie butelkę :(
OdpowiedzUsuńJestem właśnie po kryzysie laktacyjnym. Mnóstwo stresu i łez, bo myślałam, że to już koniec mojej przygody z karmieniem piersią. Ale położna kazała mi pić regularnie ziołową herbatkę lactosan na pobudzenie laktacji i kryzys minął. Pokarm wrócił i znowu karmię :)
OdpowiedzUsuń