W ubiegłą środę na moment stanęło mi serce... Chwilę przed
szesnastą, biegnący przez kuchnię Hubiś, potknął się o własne nogi i z całym
impetem uderzył czołem o żeliwną futrynę drzwi. Widząc jak leci, rzuciłam się w
jego kierunku, ale niestety nie zdążyłam go chwycić... Odgłos uderzenia główki
o futrynę do tej pory brzmi mi w głowie...
Podniosłam z ziemi zdrętwiałego z bólu Hubisia i tuliłam,
gdy straszliwie płakał. Jednocześnie próbowałam zorientować się szybko, czy rozciął
skórę i jak wygląda jego czoło. Na szczęście krwi nie było, tylko z sekundy na
sekundę bardziej fioletowy siniak. Szeroki na dwa centymetry, długi na jakieś
sześć. Modliłam się, by nic oprócz tego siniaka, mu nie było... Byłam na
wystarczająco dużej ilości zajęć z pierwszej pomocy, by wiedzieć, że w wyniku
takiego uderzenia mogło dojść do wstrząśnienia mózgu lub krwawienia w obrębie jamy
czaszkowej. Albo złamanie kości czaszki... Albo krwiaka... Albo miliona innych
niebezpiecznych rzeczy, które mogą mieć bardzo poważne następstwa...
Zadzwoniliśmy szybko do lekarza. Kazał nam bardzo uważnie go
obserwować przez co najmniej dwanaście godzin (a najlepiej przez 24 godziny).
Mieliśmy zwrócić uwagę przede wszystkim na to:
- czy nie wymiotuje,
- czy nie ma nierównych źrenic,
- czy nie ma problemów z utrzymaniem równowagi,
- czy z jego uszu, ust lub nosa nie płynie krew lub jakaś
inna ciecz,
- czy nie wystąpi napad drgawek,
- czy nie traci przytomności.
Gdyby tylko działo się coś niepokojącego, mieliśmy wsiadać w
samochód i jechać do szpitala. I na razie nie dawać dziecku nic do jedzenia,
ani picia.
Hubiś płakał po upadku jakieś cztery minuty, po czym wyrwał
się z moich objęć i pobiegł do zabawek... Kolejne kwadranse mijały, a on
rozrabiał jakby zupełnie nic się nie stało. Nabierałam już nadziei, że wszystko
skończy się na siniaku, lecz niestety, po dwóch godzinach, nagle potarł oczka,
wszedł na kanapę, położył się na poduszkach i zaczął gwałtownie wymiotować. Bardzo,
bardzo gwałtownie...
Nie było czasu na zastanawianie... Wrzuciłam do torby
książeczkę zdrowia, dowód osobisty, pieniądze i pampersy, zadzwoniłam do
Hubisiowego Taty i pognałam do szpitala. Właściwie, to pognała Ola z Rodzinki z innego świata, która akurat była u nas na kawie i która nas do szpitala zawiozła,
bo mnie za bardzo trzęsły się ręce, bym mogła prowadzić.
Hubert wymiotował w samochodzie, a później na oddziale
ratunkowym. Gdy badał go chirurg, zaczął tracić przytomność. W tym czasie do
szpitala dojechał Hubisiowy Tata. Kazano nam podpisać z dwadzieścia różnych
dokumentów, w tym od razu zgodę na znieczulenie ogólne i ewentualny zabieg
operacyjny, ratujący życie. Byłam tak przerażona, jak chyba jeszcze nigdy w
życiu, ale o dziwo myślałam bardzo trzeźwo i racjonalnie. Żadnej histerii, czy
łez, tylko adrenalina i absolutna determinacja, by pomóc naszemu dziecku. To chyba instynkt działał...
W ciągu kilku minut Hubert trafił pod kroplówkę z lekiem
przeciwobrzękowym. Dostał też leki uspokajające i przeciwbólowe. Był pod stałą
obserwacją przez calutką noc. Na jego sali była kamera i gdy tylko zaczynał
znowu wymiotować, albo próbował wstawać, przybiegała do nas pielęgniarka.
Lekarze postanowili poczekać do rana z decyzją o wykonaniu tomografii komputerowej głowy. Chcieli sprawdzić, jak się będzie zachowywał i czy dalej będzie wymiotował. Tomografia wiązała się ze znieczuleniem ogólnym, którego w przypadku Hubisia, chirurg chciał uniknąć. Niestety okazało się, że nie można mu było też było zrobić usg główki, bo już zarosło mu ciemiączko. Pozostało nam więc po prostu czekać na rozwój wypadków.
Na szczęście następnego dnia wymioty ustąpiły, a Hubert
wstał uśmiechnięty i gotowy do zabawy. Nie bardzo rozumiał, o co chodzi z
kroplówką i wściekał się potwornie, że nie daję mu nic do jedzenia, ani picia.
Swoją drogą, straszne jest patrzeć, jak nasze dziecko rzuca się z głodu na
szybę, za którą mama innego pacjenta wyłożyła jedzenie... Pod koniec drugiego
dnia maszerował już po korytarzu i zaczepiał wszystkie napotkane osoby.
W szpitalu spędziliśmy prawie trzy dni. Dużo rozmawiałam z
pielęgniarkami i lekarzami. Dowiedziałam się, że urazy głowy to jedne z
najczęstszych przyczyn hospitalizacji małych dzieci. Podobno dzieci w wieku do
roczku, najczęściej spadają z łóżek i przewijaków. Dzieci pomiędzy roczkiem a
dwoma latkami zwykle mają spotkania pierwszego stopnia z kaloryferami i
futrynami właśnie, a trzylatki spadają z mebli i parapetów.
Jeden z lekarzy powiedział mi też, że rodzice praktycznie nigdy
nie są przygotowani na wypadek, gdyby maluszkowi coś się stało, a wystarczyłoby
kilka drobnych rzeczy, by lekarską pomoc przyspieszyć i usprawnić. Przykładowo wiedzieliście, że:
- warto mieć w widocznym miejscu zanotowane numery do
najbliższego szpitala, pediatry, swojej i męża pracy i kogoś z krewnych lub
przyjaciół mieszkających w pobliżu. W razie kryzysowej sytuacji, będzie można
szybko z nich skorzystać,
- warto też mieć odłożone pieniądze na taksówkę do lekarza
lub na pogotowie,
- dobrze też mieć gdzieś na kartce wypisaną informację o
stanie zdrowia Waszego dziecka. O przebytych poważniejszych chorobach, o
przyjmowanych lekach, czy jest uczulony i ewentualnie na co, itp. Gdy wpadniesz
w panikę, będziesz mogła po prostu dać to lekarzowi do przeczytania, a on już
będzie wiedział, co robić.
Ja nie miałam przygotowanej żadnej z tych rzeczy. Niby kilka drobnych spraw, a mogą mieć kluczowe znaczenie,
gdyby zdarzył się nagły wypadek, który przecież zdarzyć się może zawsze (tfu,
tfu, odpukać).
Dzisiaj Hubiś czuje się już świetnie. Biega i rozrabia, jak
przed wypadkiem. Śmieje się i łobuzuje. Nie zauważyłam, by tracił równowagę,
lub by się w czymkolwiek „uwstecznił”. Jego siniak goi się w błyskawicznym
tempie. Już w szpitalu przestał wyglądać jak drugi nos, zrobił się prawie
plaski i zmienił kolor na zielony. Dzisiaj jest już bladożółty i mam nadzieję,
że niedługo zniknie zupełnie.
Za dwa dni musimy wrócić do szpitala na kontrolę, ale
wierzę, że wszystko będzie dobrze. Chciałam jednak podzielić się z Wami tym, co przeżyłam i czego się dowiedziałam, byście wiedziały, co zrobić, gdyby nie daj Boże, taka sytuacja zdarzyła się u Was (na wszelki wypadek odpukajcie jeszcze w niemalowane).
Pozdrawiamy Was serdecznie z Hubisiowa,
Hubsiowa mama
przykra akcja i ogrom nerwów, współczuję przeżyć
OdpowiedzUsuńDziękuję...
UsuńZdrówka dla Hubisia. Mój mały tydz temu spadł z łóżka, uderzył mocno główką, siniaka nie ma, wymiotów nie był, dziwnych zachowań też nie, ale teraz mnie zastanowiło to bo jest chory i raczkując traci czasem równowagę, tłumaczyłam to sobie osłabieniem przy chorobie bo nic nie chce jeść. czy jest możliwe żeby to było od upadku?
OdpowiedzUsuńNie sądzę, tydzień czasu to bardzo dużo, ale jeśli Cię to niepokoi, zapytaj pediatry.
UsuńMam nadzieję, że wizyta kontrolna przyniesie dobre wieści!
OdpowiedzUsuńOby nigdy takich upadków!
Trzymajcie się ciepło ! ;*
Dziękuję!!! Dam znać!
Usuńjej współczuję Wam takich nerwów i całej tej sytuacji, a Hubisiowi biedaczkowi serii wymiotów, dobrze, że już uśmiech powrócił. Niestety choćby nie wiadomo jak się człowiek starał, to nie ma możliwości zapobiec wszystkim wypadkom...
OdpowiedzUsuńTo prawda, nasze szkraby to często żywe srebra. Nie do upilnowania... :-)
UsuńDobrze, że już wszystko w porządku. Trzymajcie się cieplutko.
OdpowiedzUsuńU nas też ostatnio Filip rozbił sobie główkę, ale delikatnie w porównaniu z Hubisiem. Ale przyznam szczerze, że nerwy mi puściły, płakałam razem z nim.
Dziękujemy i bardzo Was ciepło pozdrawiamy!
UsuńBoże Asiu, koszmar! Dobrze, że tylko tak się to skończyło. Ale swoje przeszliście.
OdpowiedzUsuńTulę Was cieplutko :*
Dziękuję Żanetko! I gorąco Was ściskam
UsuńKochana, raz jeszcze dużo zdrówka dla mojego Hubercika, który tak słodko się uśmiecha! :*
OdpowiedzUsuńDziękuję Karola! Buźka dla Ciebie i Kubusia
UsuńAsiu, to na pewno były dla Was trudne chwili, ale jestem pewna, że Twoje opanowanie pomogło i Hubisiowi i lekarzom. I dzięki za te wszystkie rady, muszę się zastanowić jak je u nas wprowadzić w życie...
OdpowiedzUsuńOby się nigdy nie musiały przydać... :-).
UsuńAsiu, przeczytałam ten post naprawdę siedząc jak na szpilkach, jak dobrze, że się tak skończyło, że Hubiś jest cały! Współczuję stresu który Cię spotkał, i wiesz co, masz rację z tym, że rodzice nie są przygotowani na takie sytuacje, a przecież.. no cóż, zdarza się, w końcu nasze dzieci to bardzo bardzo ruchliwe stworzonka.. Dzięki za uświadomienie, że faktycznie trzeba być gotowym w razie czego (odpukać!).
OdpowiedzUsuńOdpukać po trzykroć, ale rzeczywiście, my rodzice, powinniśmy myśleć o wszystkim.
UsuńAsiu dobrze, że wszystko skończyło się tylko na wielkim strachu.
OdpowiedzUsuń:-)
UsuńDobrze ze Hubus jest juz w domu!
OdpowiedzUsuń:)
Pozdrawiamy kochani! :*
My również :-)!
UsuńKornelia kiedyś raz spadła z łóżka naszego, nad ranem ja przesnelam po ciężkiej nocy a ona, mimo tego że nawet jeszcze nie raczkowala!, "poszła" na drugi koniec łóżka i spadła...
OdpowiedzUsuńDo dziś w głowie słyszę odgłos tego uderzenia i do dziś nie mogę sobie darować że do tego dopuściłam mimo tego iż zupełnie nic się nie stało dzięki Bogu! ;(
Dzieci to żywe srebra, chociażby nie wiem, jak się człowiek starał, nie upilnuje w 100%.
UsuńCzytałam na fejsie czytam tu ten sam strach ciarki i radość że już macie to za sobą buziaki
OdpowiedzUsuńDziękujemy! I gorąco Cię pozdrawiamy
UsuńStraszna historia, jak dobrze,że wszystko się tak szczęśliwie zakończyło. :)
OdpowiedzUsuńTak naprawdę taki wypadek może przytrafić się każdemu i w każdej chwili, dobrze, że opisałaś swoją sytułacje :)
Pozdrawiamy.
To prawda, mnie się zawsze wydawało, że to może się przydarzyć każdemu, tylko nie Hubisiowi, a tu proszę... Pozdrawiam!
UsuńŁzy mi same ciekną:( tule was mocno i zdrówka dla małego skarbusia!!!:***
OdpowiedzUsuńDziękuję kochana!
Usuńwspółczuję całej sytuacji, biedny mały Hubiś :( zdrówka dla niego dużo uśmiechu :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy i Was serdecznie pozdrawiamy!
UsuńNiby wiedziałam o Waszym wypadku, ale poryczałam się czytając Twojego posta... Ot, ten typ tak ma, w sensie ja... Hubiś wygląda świetnie z tym siniakiem :)
OdpowiedzUsuńJak prawdziwy mężczyzna zaczyna już kolekcjonować rany wojenne :-)
UsuńTo przeżyłam masakrę. Współczuję Ci Joasiu bardzo. Ale dobrze, ze jest wszystko ok. Że nic bardziej poważnego z tego nie wynikło. Ps. My też mieliśmy dwa dni temu "wypadek". Zapraszam do nas, jeśli jesteś ciekawa. To co przeżyłam to... także doskonale wiem jak się czułaś.
OdpowiedzUsuńNo właśnie czytałam, współczuję bardzo. Całe szczęście, że wszystko skończyło się dobrze. Nam się zawsze wydaje, że takie wypadki zdarzają się innym, nie nam, gdy tymczasem...
UsuńPrzyznam, że czytając ciarki mnie przeszły ale to bardzo przydatny wpis!
OdpowiedzUsuńŚciskamy Was!
Dziękujemy i również mocno ściskamy!
UsuńCieszę się, że wszystko ma happy end :)
OdpowiedzUsuńWspółczuję tego strachu :( Dobrze, że piszesz o tym, bo warto zwrócić uwagę na tak czasem nieistotne rzeczy. Zdrówka i całuski dla malucha :D
Dziękujemy bardzo!
UsuńNajważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło!
OdpowiedzUsuńOby jak najmniej takich przeżyć - sobie i Wam!
Amen :-)!
Usuńdobrze, że już wszytsko w porządku.
OdpowiedzUsuń:-)
UsuńZdecydowanie adrenalina trzyma nas w ryzach w takich sytuacjach. Ja też będąc w szpitalu z synkiem byłam silna i dopiero po powrocie do domu rozwaliło mnie na całego:) Dziękuję za ten wpis bo faktycznie niby kilka drobnostek a naprawdę może usprawnić pomoc. Właśnie wynotowałam stan zdrowia synka i powiesiłam ważne telefony na lodówce. Życzę zdrówka Hubisiowi i samych miękkich lądowań w życiu:)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę i życzę, by się nigdy nie przydały!!!!
UsuńDobrze,że już po strachu ...
OdpowiedzUsuńTo prawda :-). Pozdrawiam ciepło
UsuńMiałam problem by dobrze przeczytać tego posta. Ciągle wracałam do początku zdania. Zaryczana byłam go czytając. Wróciły bolesne wspomnienia z dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że Hubiemu nic nie będzie o siniak zniknie równie szybko jak się pojawił.
Przytulamy ciepło :-). A od Hubisia wielki całus!
UsuńMusieliście przeżyć koszmar, szczególnie dramatyczny ten moment, kiedy Hubuś zacząć tracić przytomność, Boże!! Dobrze, że już po wszystkim, ściskam Was mocno;*** ps. On z każdym zdjęciem coraz doroślejszy;-)
OdpowiedzUsuńDziękujemy! I również bardzo mocno ściskamy. Ps. A mnie się wydaje, że cały czas wygląda jak mój malutki dzidziuś :-). Pewnie tak będę go widzieć do osiemnastki :-)
UsuńNerwy, nerwy i jeszcze raz nerwy. I mi się trzęsły Asiu ręce gdy niosłam wtedy do Ciebie Hubisia. Pamiętam każdy moment w najdrobniejszym szczególe. Wiedziałam, że tylko spokój Ci pomoże. Nocka z nerwów prawie nieprzespana.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wszystko skończyło się dobrze.
Jeszcze raz dziękuję Ci Olu, że nas wtedy do tego szpitala zawiozłaś! Wielkie buziaki!!!!
UsuńTrzymam kciuki za Hubisia, a Ciebie podziwiam za zachowanie zimnej krwi. Jak mawiają "tylko spokój nas ocali" i coś w tym jest :)
OdpowiedzUsuń