Na blogu Love to work, który cenię i regularnie
odwiedzam, prowadzona była ostatnio bardzo fajna akcja pod hasłem „Jestem najlepsza!”. Chodziło w niej o to, by zastanowić się nad swoimi mocnymi
stronami i z dumą pochwalić się nimi reszcie świata. By wbrew naszej narodowej
skłonności do zaniżania własnej wartości, poszukać w sobie czegoś wyjątkowego. Docenić
samego siebie... I chociaż oficjalnie nie wzięłam w niej udziału, niemniej
skłoniła mnie ona do zastanowienia się, w czym ja jestem najlepsza.
Pierwsze co przyszło mi na myśl to moja
spostrzegawczość. Znalazłam już setki czterolistnych koniczynek, specjalnie
nawet ich nie szukając. Tak po prostu rzucały mi się w oczy, gdy przechodziłam
obok. Literówkę w gazecie lub książce wyłapię od razu. Grosika na chodniku widzę
już z daleka. Kota przemykającego w zbożu, nierówny wzór na filiżance... I mogłabym tak długo jeszcze wymieniać. Owszem,
czasami nie zauważę stojącego przede mną słonia, ale to, że w cieniu przez
niego rzucanym leży zgubiony przez kogoś guzik – już tak :-). Dziwna to cecha,
jak na takiego krótkowidza jak ja, ale rzeczywiście jest moją mocną stroną.
Jest jednak coś, w czym jestem jeszcze lepsza i
co po części wiąże się z moją filozofią życiową. Jestem mistrzynią w
wyszukiwaniu jasnej strony każdej sytuacji oraz tłumaczeniu sobie i innym, że
po dołku zawsze jest górka, a po deszczu słońce. Że na pewno wszystko będzie
dobrze, a martwienie się na zapas nie ma sensu :-).
Głęboko wierzę w to, że jesteśmy tak szczęśliwi,
jak sami sobie na to pozwalamy, więc po prostu cieszę się z tego, co mam. Doceniam
małe szczęścia, tworzące naszą codzienność, bo to one przecież składają się na
dużą całość. Owszem, czasami muszę ich dość mocno szukać, ale jeszcze nigdy nie
zdarzyło się, bym nie znalazła :-).
W maju dołączyłam do akcji 100 happy days i przez
ostatnie miesiące codziennie dodawałam na Hubisiowym instagramie zdjęcie
oznaczone hashtagiem #100happydays. Pisałam Wam o tym tutaj (klik). Przez 100
dni w naszej zwyczajnej codzienności szukałam szczęścia. Pomimo chorób, zmęczenia
i problemów... Małego szczęścia w postaci uśmiechu Hubisia, miłości męża,
słodkiej stópki mojego maleńkiego siostrzeńca, nowej książki, róży w wazonie i w
wielu, wielu innych rzeczach.
Gdy przeglądałam dzisiaj zdjęcia z całości
wyzwania zrozumiałam, jak wiele dobrego spotkało mnie przez ostatnie miesiące.
Zostałam ciocią małego Maksa... Mój synek niesamowicie się rozwija i jestem z
niego bardzo dumna. Pomimo wielu obowiązków udało nam się z mężem wyrwać na
kilka romantycznych randek. Byliśmy z Hubisiowym Tatą na rewelacyjnym weselu...
Przeczytałam kilka niesamowitych książek, obejrzałam naprawdę świetne filmy.
Wygrałam w takiej ilości konkursów, że to aż niewiarygodne, a pośród tych
wygranych był weekend dla rodziny w pensjonacie nad morzem! Zorganizowałam
siostrze baby shower. Byłam na wspaniałym spotkaniu Olsztyńskich Blogerek. W
upalne popołudnia jeździliśmy z Hubisiem nad wodę... Właściwie każdego dnia
spotykało nas coś fajnego. Jestem naprawdę bardzo szczęśliwą osobą :-)!
A w ramach małego podsumowania, jeszcze raz
pokażę Wam nasze szczęście :-). Oto Hubisiowe 100 happy days (opisy do nich znajdziecie na naszym instagramie):
Naprawdę cieszę się, że wzięłam udział w tej
akcji i zachęcam każdego do poszukiwania swojego szczęścia. Jest bliżej niż
myślicie :-).
Pozdrawiam ciepło,
Hubisiowa mama
Genialny pomysł z tym projektem. Od jutra również wezmę w nim udział bo fajnie za jakiś czas wrócić do tych chwil, które sprawiły nam przyjemność - taki promyk słońca w gorszych chwilach.
OdpowiedzUsuńNie będziesz żałować, zobaczysz :-)!
UsuńSuper zdjęcia:) pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDziękuję i również cieplutko pozdrawiam!
Usuńświetny projekt, strasznie się cieszę, że podpatrzyłam go u Ciebie i za kilka dni i moja 100 pojawi się na blogu. A poza tym to świetna pamiątka
OdpowiedzUsuńZastanawiam się na poważnie, czy nie zrobić drugiej rundy :-). No i czekam na finał u Ciebie :-).
UsuńBardzo fajny pomysł i chyba czas na nas. male szczescie do małego szczęścia i po 100 dniach mamy iście wspaniały rezultat :-D
OdpowiedzUsuńKoniecznie spróbuj, to naprawdę fajna, wartościowa zabawa :-)
Usuńdzięki za wpis, przypomniałaś mi że tez z natury jestem optymistką, tyle że mąż mnie dołuje....wyeliminowac go? :-)
OdpowiedzUsuń:-) :-) :-)
Usuńnie denerwuj się na mnie...ale ja bardzo Ci zazdroszczę :( tego, że nie musisz pisać, że jesteś szczęśliwa bo widać to na każdym zdjęciu i w każdej literce, którą tu zostawiasz... ja jestem po drugiej stronie lustra :( zawsze widzę czarną stronę i świata i życia... choć jak patrzę na zdjęcia sprzed paru lat to widzę, że jednak miałam "mały" odlot w kierunku dobrych chwil:( i tylko szkoda, że to już przeszłość:(
OdpowiedzUsuńCzasami, żeby zrozumieć wartość życia i nauczyć się szukać szczęścia w zwykłych codziennych chwilach, trzeba spojrzeć w oczy wielkiemu smutkowi, chorobie, nieszczęściu... Ze mną tak było. Przewartościowałam się i dziękuję Bogu za to doświadczenie, bo uczyniło mnie szczęśliwą. Przecież nawet w najgorszym dniu można znaleźć coś pozytywnego... Trzeba tylko poszukać. Ciepły uśmiech, miły gest, tęcza na niebie... Tego też się można nauczyć :-). Spróbuj, a zobaczysz, że jasnych stron jest zdecydowanie więcej od tych ciemnych. Trzymaj się cieplutko i pozwól sobie na "odlot". Zasługujesz na niego, jestem pewna!
UsuńI właśnie za to pozytywne podejście do życia tak Cię lubię Asiu! Bo w pierwszej chwili aż się zdziwiłam, że 100 minęło i przypomniałam sobie, że w ciągu tych stu dni mieliście też mniej przyjemne sytuacje (jak choćby akcja z grzybkiem w kubku),a Ty widać skupiasz się na tym, co radosne, a nie na tym, co trudne. Bardzo piękna to cecha!
OdpowiedzUsuńI tylko żałuję, że sama nie zrobię sobie tych 100happydays na Instagramie, ale bez zdjęć Oleńki byłoby bezsensu...
Fajna pamiątka. Miło się ogląda takie zdjęcia :)
OdpowiedzUsuń