Gdy Hubi miał 6 tygodni, w lutym 2013 r. pediatra usłyszała u niego szmery w serduszku. Dostaliśmy skierowanie do poradni kardiologicznej przy Wojewódzkim Szpitalu Dziecięcym i pół roku później udało nam się w końcu dostać na wizytę. O dantejskich scenach na korytarzach, wielogodzinnym oczekiwaniu z niemowlakiem na ręku i zaskoczeniu, że dwadzieścia osób zapisanych jest na tę samą godzinę, opowiadałam Wam tutaj. Moje zbulwersowanie złagodził wtedy jedynie fakt, że z sercem Hubisia "na razie" jest na szczęście wszystko ok.
Ze względu na to "na razie" i jego wcześniactwo, kardiolog zdecydowała jednak o objęciu Młodego opieką poradni, aż do ukończenia trzeciego roku życia. Powiedziała nam, że jeśli ma wrodzoną wadę serca, to powinna się ona do tego czasu ujawnić i wyznaczyła nam wizytę kontrolną na grudzień 2013 r. Po kolejnej, koszmarnej kolejkowo-korytarzowej przeprawie, usłyszeliśmy na szczęście, że jest ok i że mamy zgłosić się za pół roku, w lipcu 2014 r.
W czerwcu dostałam telefon ze szpitala, że nasza kardiolog wyjechała i muszą przełożyć nam wizytę na początek grudnia. W listopadzie dostałam telefon, że ponownie są zmuszeni przełożyć kontrolę, tym razem z grudnia na luty. Szczerze mówiąc zdążyłam już nawet o niej zapomnieć, gdy pod koniec stycznia 2015 r. po raz trzeci zadzwonili z informacją o następnej zmianie terminu - na koniec marca.
Dlaczego o tym piszę? Bo właśnie dostałam telefon z Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego, informujący, że kardiolog jest chora i wizytę z marca przekładają nam na 28 września! Czwarty raz! Na koniec września! Gdy oburzona próbowałam protestować, że to jest już kolejny raz i że od ustalonego terminu wizyty do wyznaczonego teraz upłynie w sumie ponad rok, usłyszałam, że 28 września to pierwszy wolny termin i nic w tym temacie nie można zrobić. Że takie polecenie wydała kardiolog. A na prośbę o numer telefonu do lekarki usłyszałam, że jest ogólnie dostępny na stronie internetowej szpitala i mogę sobie tam sprawdzić.
Z lipca 2014 r. zrobił nam się wrzesień 2015 r. Od ostatniej wizyty w grudniu 2013 r. minie ponad 1,5 roku. Oczywiście, wszystko załatwiane jest telefonicznie, bez jakiegokolwiek pisemnego dowodu na to, że kolejne terminy nie dochodzą do skutku z winy szpitala, nie rodzica. Gdyby nie daj Boże coś się stało, to rodzic okaże się tym, który zaniedbał sprawę. Mogę się założyć. O jakiej opiece zdrowotnej więc tu mówimy? O jakim wczesnym wykrywaniu i profilaktyce? Jaki sens ma w ogóle ta poradnia? A jeśli moje dziecko rzeczywiście zacznie mieć problemy sercowe? I co z maluszkami, które już mają chore serca?
Najbardziej przykre jest to, że szukając numeru telefonu tej kardiolog, znalazłam internetowy kalendarz do rejestracji w jej prywatnym gabinecie. Terminy, w których rzekomo jest tak chora, były wszystkie zajęte. Brak wolnych miejsc. Kolejne, 31 marca i kwietniowe - proszę bardzo, jeszcze można zaklepać kilka godzin. A jak wyskoczysz z 220 zł, to i echo serca i ekg u niej zrobisz. Taki sam pakiecik, jak w szpitalnej poradni. Bo przecież powinno zależeć ci na zdrowiu własnego dziecka, prawda? Nie będziesz przecież czekać w poradni 1,5 roku z dwuletnim dzieckiem? Jaki z ciebie byłby rodzic? Musisz coś zrobić, skoro w szpitalu wyraźnie powiedzieli, że dziecko należy uważnie obserwować...
Pójdziesz, zapłacisz i obyś odetchnął z ulgą, że wszystko jest ok. A potem znowu odprowadzisz lwią część swoich zarobków na ubezpieczenie zdrowotne, z którego i tak nie skorzystasz.
Hubisiowa mama
Dlaczego o tym piszę? Bo właśnie dostałam telefon z Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego, informujący, że kardiolog jest chora i wizytę z marca przekładają nam na 28 września! Czwarty raz! Na koniec września! Gdy oburzona próbowałam protestować, że to jest już kolejny raz i że od ustalonego terminu wizyty do wyznaczonego teraz upłynie w sumie ponad rok, usłyszałam, że 28 września to pierwszy wolny termin i nic w tym temacie nie można zrobić. Że takie polecenie wydała kardiolog. A na prośbę o numer telefonu do lekarki usłyszałam, że jest ogólnie dostępny na stronie internetowej szpitala i mogę sobie tam sprawdzić.
Z lipca 2014 r. zrobił nam się wrzesień 2015 r. Od ostatniej wizyty w grudniu 2013 r. minie ponad 1,5 roku. Oczywiście, wszystko załatwiane jest telefonicznie, bez jakiegokolwiek pisemnego dowodu na to, że kolejne terminy nie dochodzą do skutku z winy szpitala, nie rodzica. Gdyby nie daj Boże coś się stało, to rodzic okaże się tym, który zaniedbał sprawę. Mogę się założyć. O jakiej opiece zdrowotnej więc tu mówimy? O jakim wczesnym wykrywaniu i profilaktyce? Jaki sens ma w ogóle ta poradnia? A jeśli moje dziecko rzeczywiście zacznie mieć problemy sercowe? I co z maluszkami, które już mają chore serca?
Najbardziej przykre jest to, że szukając numeru telefonu tej kardiolog, znalazłam internetowy kalendarz do rejestracji w jej prywatnym gabinecie. Terminy, w których rzekomo jest tak chora, były wszystkie zajęte. Brak wolnych miejsc. Kolejne, 31 marca i kwietniowe - proszę bardzo, jeszcze można zaklepać kilka godzin. A jak wyskoczysz z 220 zł, to i echo serca i ekg u niej zrobisz. Taki sam pakiecik, jak w szpitalnej poradni. Bo przecież powinno zależeć ci na zdrowiu własnego dziecka, prawda? Nie będziesz przecież czekać w poradni 1,5 roku z dwuletnim dzieckiem? Jaki z ciebie byłby rodzic? Musisz coś zrobić, skoro w szpitalu wyraźnie powiedzieli, że dziecko należy uważnie obserwować...
Pójdziesz, zapłacisz i obyś odetchnął z ulgą, że wszystko jest ok. A potem znowu odprowadzisz lwią część swoich zarobków na ubezpieczenie zdrowotne, z którego i tak nie skorzystasz.
Hubisiowa mama
To oburzające!!!
OdpowiedzUsuńI niestety tak na prawdę niewiele możemy z tym zrobić :(
Najgorsza jest ta niemoc walki z głupotą, bezmyślnością i brakiem zrozumienia, walka z wiatrakami. Można tylko krzyczeć albo rozpłakać się ze złości, a ma się ochotę porządnie komuś przyłożyć żeby się obudził. No bo komu to zgłosić, gdzie napisać, do kogo zwrócić? Rodzice powinni się zebrać i gdzieś to przekazać, tylko większość siedzi cicho bo przecież po co się wychylać...
OdpowiedzUsuńdla mnie skorzystanie z usług specjalisty na NFZ jest tak abstrakcyjne, że nawet o tym nie myślę i od razu wyskakuję z portfela :( cholera, to takie smutne....krzyczeć się chce....
OdpowiedzUsuńHej ,moja siostra miała podobnie Wojtek urodziła się w listopadzie miął zapalenie płuc,szmery w serduszku,problemy z samodzielnym oddychaniem a i miał jeszcze przepuklinę .Urodziła się poprzez cesarskie cięcie w Kętrzynie i od razu do Olsztyna do szpitala Wojewódzkiego tam przeleżał około 1,5 tyg i również został objęty opieką .Na początku styczniu miał zabieg na przepuklinę ,potem pod koniec stycznia kontrola i umówiona wizyta na 23.marca i do pani kardiolog i u kilku innych lekarzy .I tak jak u ciebie telefon ze szpitala ,że pani kardiolog zachorowała i ma zwolnienie.Ale moja siostra nie odpuściła do rzecznika praw obywatelskich dzwoniła ,do Głównego Inspektora ,no gdzie sie tylko dało ,nie odpuściła bo tez z marca na wrzesień jej chcieli wizytę .I nie ma takiej możliwości aby tak odległe wizyty były,ogólnie było wielkie zdziwienie ,że tak przekładają wizytę. Aż w końcu wyszło,że pani kardiolog ma zwolnienie na i owszem ,ale na kilka dni i tym panią w rejestracji nie chce sie ustawiać wizyt na nowo,bo trzeba pokombinować ,tylko traktują tak ajk byś dopiero dziś zapisywała się na wizytę .Moja siostra nie odpuściła i wizytę owszem przełożyli ale z 23 marca na 7 kwietnia .Sama pani kardiolog do niej dzwoniła ,ale moja siostra powiedziała,ze i tak napiszę skargę .Jeśli chcesz to mogę na fb w prywatnej wiadomości podać numer do mojej siostry i ona opowie Ci dokładnie gdzie,do kogo dzwoniła.....Bo nie może być taka ,że jest samowolka i jak można tak przekładać wizyty ,że aż rok robi się .....Nie mieści mi się to w głowie .....
OdpowiedzUsuńU nas Kacperek również został objęty opieką kardiologiczną z tego samego powodu. Leczymy się w tym samym szpitalu i u tej samej kobiety i nam Pani z recepcji kazała podejść osobiście do gabinetu - jakimś cudem termin skrócił się prawie o pół roku :-)
OdpowiedzUsuńTo zwyczajnie wk**$+a!!! To już nawet nie opieszałość służby zdrowia, ale zwyczajna głupota i brak serca (sic!). Pochodzę z lekarskiej rodziny i mam dzięki temu łatwiejszy dostęp do poradni czy lekarza, ale TYLKO wtedy, kiedy a) o tym wspomnę, b) pójdę z mamą (co w wieku 29 lat i własnym dzieckiem na ręku zakrawa o patologię rodzinną). Jeśli siedzę jak rejestratorka przykazała, nikt nie wie, że moja mama pracuje w tym samym szpitalu albo (o zgrozo), nie chcę robić kłopotu innym - czekam, czekam, czekam, a potem okazuje się, np., że Pani Doktor kończy przyjmować wcześniej, albo nie patrzy na nas podczas badania (!!!!), albo przepisuje mojej niespełna-wtedy-rocznej Polce leki od 3-go roku życia. Speechless.
OdpowiedzUsuńTo jest... chore (o ironio stwierdzenia...). Takich lekarzy powinno się z automatu wsadzić za kratki! Ile razy już słyszałam z ust lekarzy, jak składają przysięgę Hipokratesa - wszak pracuję tam, gdzie pracuję. No ale skoro studenci i młodzi adepci medycyny mają takie przykłady, to jak ma być dobrze :( Tylko kasa, kasa i jeszcze raz kasa. Primo non nocere kompletnie nie obowiązuje :( Aż się wyć chce! I najgorsze, że tak naprawdę nic z tym nie można zrobić, dlatego tacy pożal-się-boże lekarzyny (bo lekarzami ich nazwać nie można) czują się kompletnie bezkarni...
OdpowiedzUsuńno niestety lecząc się na nfz można szybciej wyzdrowieć niż dostać się do lekarza a często i starsi ludzie nie doczekują wizyt. masakra. u mojego średniego na bilansie roczkowym lekarz wysłuchał jakieś szmery pojechaliśmy do Olsztyna włąśnie prywatnie w ciągu tygodnia i na szczęscie wszystko było dobrze :)
OdpowiedzUsuńDokladnie o tym samym rozmawialismy wczoraj z mezem. Po co placic ubezpieczenie zdrowotne i skl emrrytalne skoro i tak musimy miec i placic za prywatna opieke medyczna, a na emeryture nie mamy nawet co liczyc... i tez musimy osobno odkladac....
OdpowiedzUsuń