Ósmy marca to dla mnie wyjątkowa data. Nie tylko ze względu na dzień kobiet, tłumy mężczyzn w kwiaciarniach i roześmiane oczy spotykanych na ulicy pań. Ósmy marca to moje urodziny. W tym roku szczególne... Trzydzieste piąte. Przełomowe? Wyjątkowe? Nie wiem. Na pewno inne. Spełnione, bardziej dojrzałe, z dawką szczęścia i szczyptą smutku.
Urodziny to taki szczególny dzień, w którym skupiam się na samej sobie. Przy porannej kawie myślę o tym, jaką osobą przez miniony rok się stałam i w jakim momencie życia jestem... Co w sobie lubię, a co wciąż jest do poprawki. Tego dnia szturcham palcem wszystko to, co mogłoby być we mnie inne, lepsze, mądrzejsze, czy szczuplejsze... Wypominam sobie, że znowu nie wybrałam się na wymarzony kurs i nie urządziłam na wiosnę balkonu.. Rok w rok obiecuję sobie, że mając 30/32/34... lata, to już obowiązkowo nad sobą popracuję, że stanę się lepszą wersją samej siebie. Dla bliskich, dla siebie samej. Bo latka lecą, a tu stagnacja :-). A potem przychodzą kolejne urodziny i chociaż jestem szczęśliwa, to gdzieś spod paznokcia zawsze wydłubię kolejne swoje niedociągnięcie...
Dlaczego Wam o tym piszę? Dlatego, bo uświadomiłam sobie, że tydzień temu było zupełnie inaczej. Tydzień temu nie analizowałam. Tydzień temu nie szukałam dziury w moim i tak dziurawym charakterze. I to bynajmniej nie dlatego, że wstałam po piątej i miałam dzień wypełniony obowiązkami. Coś się zmieniło. Coś we mnie....
Aż zrozumiałam... Nie myślałam, bo po raz pierwszy w życiu byłam ze sobą pogodzona. Szczerze i bez ogródek. W końcu przyznałam sobie prawo do wad i słabości... Tak, jestem uparta jak osioł. Tak, kiepsko wychodzi mi wybaczanie. Jestem roztrzepana i wiecznie coś gubię. Staram się być dla Huberta najlepszą mamą na świecie, ale wciąż popełniam mnóstwo rodzicielskich błędów... Mój naiwny optymizm może i pomaga żyć z uśmiechem, ale często powoduje bolesne rozczarowania. Nie mam ręki do kwiatów. Unoszę się honorem. Zdecydowanie za rzadko myję okna. Nie potrafię oszczędzać. Dużo dziur w tym sicie...
Ale wiecie co? Ja się już nie zmienię. Taka jestem i te wszystkie moje słabostki, to przysłowiowa szczypta soli do smaku... Bo mając 35 lat wiem już ze 100% pewnością do czego dążę i w co wierzę... Znam swoją wartość. Wiem, że jestem ciepłą, kochającą nad życie mamą, zakochaną po uszy żoną, kochającą córką, siostrą, przyjaciółką. Wiem, co w moim życiu jest najważniejsze. Mam niewzruszone priorytety życiowe i ani groźby, ani prośby tego nie zmienią. Przestałam się bać.
Ten rok nie był dla mnie łatwy. Oczywiście było w nim mnóstwo cudownych momentów, był też jednak ból i strata. Musiałam zaakceptować, że pewne marzenia prawdopodobnie już nigdy się nie spełnią. Ale ten rok przyniósł mi też piękny, wyjątkowy prezent. Spokój duszy. Akceptację siebie. I nie zamieniłabym tego na żaden inny prezent.
Jak myślicie, to dojrzałość? Czy już powoli starość :-)?
Hubisiowa mama
-♥-
Myślę, że dojrzałość :)
OdpowiedzUsuńPrzychodzi taka chwila w życiu człowieka, że cieszy się z tego jaki jest i akceptuje siebie w pełni, Ty już to masz za sobą :)
Pamiętaj tylko, żeby oprócz dbania o najbliższych zadbać też o siebie, robić sobie chociaż drobne prezenty marzeń, typu spa, masaże, manicure. Takie drobnostki też potrafią dawać radość życia, ostatnio na swoje urodziny kupiłam sobie na prezentmarzen.com skok z Dream Tower! I wiem, że oprócz cudownego spędzania czasu z najbliższymi taki skok dał mi porządną dawkę adrenaliny i zastrzyk energii. Rozumiem też, że nie każdy lubi ekstremalne zabawy :) ale chodzi mi o to żeby cieszyć się życiem w miarę swoich możliwości. Pozdrawiam serdecznie :)
Kochana Asiu zazdroszczę tego spokoju i pogodzenia z samą sobą. Jeszcze raz spełnienia marzeń Kochana.. nie poddawaj się. Jak zwykle dobrze Cię słyszeć☺☺☺ Kasia Słomska
OdpowiedzUsuńKochana, dziękuję za ten piękny wpis. Pomału (tempem ślimaka), dochodzę do podobnych wniosków, tych związanych z pewnymi mankamentami, wadami, niedociągnięciami. Może i nie masz ręki do kwiatów (ja też nie mam, buuu ;), ale za to masz wspaniałe wyczucie estetyki. Może i wiecznie coś gubisz, ale nosisz w sobie tonę ciepła. Może i popełniasz jakieś błędy rodzicielskie, ale któż ich nie popełnia? Trzeba dojrzeć do takiej łagodności względem siebie. Dojrzeć, zrozumieć, pracować nad lepszą wersją siebie, udoskonalać, to, co można, ale i nie zamartwiać się, że czegoś zmienić nie można.
OdpowiedzUsuńŚciskam ciepło :). Kiedyś ze strony krzysiowie teraz z www.matka-ogarniaczka.blogspot.com
Asiu, bardzo się cieszę, że choć to nie był łatwy rok to wyszłaś z niego z takim nastawieniem! Trzymaj się dzielnie i ciesz się życiem.
OdpowiedzUsuńoj Asieńko ;* piękny wpisy! trzymaj się ciepło i zdrowo w swoim kochającym Hubisiowie ;*
OdpowiedzUsuńOj zdecydowanie dojrzałość. Zresztą Ty wiesz za co Cię tak cenię i szanuję. Buziaki
OdpowiedzUsuńkurcze ale jestem podobna do Ciebie pod wzgledem charakteru... :-) niech zyje mlodosc i dojrzalosc jednoczesnie.. starosc zaczyna sie po 65 roku zycia...
OdpowiedzUsuńspelnienia marzen!!!!