Nie macie wrażenia, że w ostatnich latach książki wręcz zalały nasz rynek? Są nie tylko w księgarniach, ale na stacjach benzynowych, sklepach spożywczych, czy przydrożnych kioskach... Codziennie premiera, co tydzień zupełnie nowa lista bestsellerów, liczne spotkania autorskie, promocje, reklamy, sponsorowane recenzje na blogach itd. Każda gwiazda i gwiazdeczka stara się wydać coś swojego. Naprawdę można się pogubić.
Nie zrozumcie mnie źle, ja wcale nie piszę, że to źle. Kocham książki i nie wyobrażam sobie bez nich życia. Cieszę się, że mam wybór. Ale mam też mało czasu na czytanie, dlatego nie lubię tracić go na coś, co jest po prostu przeciętne, nijakie, albo absolutnie nic nie wnoszące do mojego życia. Niby każda książka wzbogaca, ale to nie do końca prawda. Dlatego też lubię zaglądać do kilku blogów z recenzjami, gdzie zawsze znajdę obiektywne, szczere recenzje (np. tu) oraz na portal lubimyczytac.pl, gdzie setki, a nawet tysiące ludzi ocenia daną pozycję i w efekcie średnia ocena (pi razy oko) pokazuje jej poziom.
Cieszę się, gdy udaje mi się odkryć coś wartościowego. Wkurzam się, jak książka mnie zawodzi. Myślę, ile godzin na nią straciłam i co innego mogłabym w tym czasie zrobić. Szkoda mi siebie i kobietek, które w natłoku obowiązków, z trudem łapią
chwilę na wieczorną lekturę i zamiast obiecanego "wow" dostają jakieś
"yyyy???". A niestety zrobiłam się chyba mocno wybredna, bo coraz częściej nie zgadzam się z rankingami na najlepsze książki miesiąca/roku lub pochlebnymi recenzjami publikowanymi np. w prasie kobiecej. Dlatego dzisiaj będę częściej ostrzegać, niż polecać. Ale coś fajnego też się znajdzie :-).
Zapraszam więc, zobaczcie, co ostatnio wpadło mi w ręce i jakie są moje wrażenia po lekturze. Tym bardziej, że wszystkie książki, które znajdziecie poniżej, miały premierę pod koniec września lub w październiku tego roku :-).
"Zabij mnie znów" Rachel Abbott
Na początek coś pozytywnego :-). Rachel Abbott to takie moje małe wielkie odkrycie. Jej "Obce dziecko" było naprawdę dobre, ale dopiero po "Zabij mnie znów" wpisałam ją na listę ulubionych autorów kryminałów. Dlaczego? Bo ta książka wciągnęła mnie bez reszty, jak stary dobry Harlan Coben. A zakończenie zaskoczyło, co przy tak dużej ilości przeczytanych kryminałów, już nie zdarza mi się za często :-).
Wyobraźcie sobie sytuację, w której Wasz mąż pewnego dnia po prostu wychodzi z domu i znika. W dodatku zostawia Wasze kilkuletnie dzieci bez żadnej opieki. Jego telefon nie odpowiada, znajomi i klienci nic nie wiedzą, a Ty nabierasz podejrzeń, że wcale nie chodzi o romans i kobietę ze zdjęcia w telefonie, które widział Wasz syn. Co się więc mogło stać? I dlaczego w tym samym czasie ktoś zaczyna zabijać kobiety łudząco podobne do Was?
Maggie, bo tak nazywa się główna bohaterka, za wszelką cenę próbuje dowiedzieć się, co się stało, obawiając się jednocześnie, że jej mąż wplatał się niechcący w jakieś kryminalne porachunki. Szybko odkrywa, że wcale nie zna człowieka, z którym jest od dziesięciu lat i że tajemnice, które skrywa mogą być mroczniejsze, niż ośmieliłaby się przypuszczać. Wciąż jednak kocha go nad życie i zamiast współpracować z policją, rozgrywa swoją własną grę. Tymczasem śledztwo w sprawie morderstw prowadzi, znany z "Obcego dziecka", nadinspektor Douglas, który zaczyna zauważać podobieństwa do zbrodni dokonywanych w Manchesterze dwanaście lat wcześniej.
Zawiła intryga, skomplikowana sieć powiązań między bohaterami, wydarzeniami i ofiarami oraz naprawdę świetnie nakreślone portrety psychologiczne Maggie i Toma Douglasa sprawiły, że nie mogłam się od tej książki oderwać. Pół nocy zarwałam, by dowiedzieć się, jak to wszystko się skończy. I chociaż, jako matka, miałam małe zastrzeżenia co do zdrowego rozsądku Maggie, to jednak muszę przyznać, że jest to książka na naprawdę bardzo dobrym poziomie.
Jeśli więc lubicie kryminały i chcecie poczuć mały powiew świeżości po Cobenie, Nesbo i Beckett'cie, koniecznie sięgnijcie po wydaną w tym miesiącu książkę Rachel Abbott. Z ręką na sercu mogę polecić :-).
"Dziecko wspomnień" Steena Holmes
Gdy zobaczyłam ją w zapowiedziach, natychmiast przyciągnęła mój wzrok. Niepokojący tytuł, bestsellerowa autorka "USA Today" i piękna, nostalgiczna okładka. A gdy przeczytałam opis, wiedziałam już, że to książka dla mnie. Przedpremierowe recenzje też brzmiały niezwykle interesująco. Nic, tylko będzie kolejny hit, pomyślałam. Niedługo po premierze kupiłam ebooka i zagłębiłam się w obiecaną mi historię "wielkiej, macierzyńskiej miłości".
Diana i Brian to udane, bardzo kochające się małżeństwo z ponad dwunastoletnim stażem. Nie mają dzieci, lecz odnoszą sukcesy zawodowe i cieszą się sobą. Gdy Diana zachodzi w ciążę, oboje są akurat w przełomowych momentach swoich karier. Mimo wszystko Brian jest bardzo szczęśliwy, gotowy nawet poświęcić własną pracę dla maluszka. Diana natomiast przeciwnie, jest załamana, do tego stopnia, że rozważa aborcję. Kobieta obawia się nie tylko o swoją pozycję w firmie, ale także o to, że jest dziedzicznie obciążona psychozą poporodową, która doprowadziła w przeszłości do śmierci jej matki i maleńkiego braciszka.
Wszystkie wątpliwości rozwiewają się jednak, gdy pierwszy raz patrzy w oczy swojej córeczki Grace i fala miłości zalewa jej serce. Tylko przedłużająca się nieobecność męża i niecodzienne zachowanie niani sprawiają, że nabiera podejrzeń, że nie wszystko jest w porządku.
Tyle fabuły, zresztą całkiem obiecującej prawda? Niestety, autorka poprowadziła ją w tak beznamiętny, banalny sposób, że naprawdę średnio rozgarnięty czytelnik OD RAZU domyśli się, o co chodzi. Co gorsze, zakończenie książki tylko to potwierdzi. Naprawdę nie wiem, skąd te zachwyty na blogach? I jak to możliwe, że rasowe recenzentki "do końca snuły różne przypuszczenia" albo, że książka "poruszyła najwrażliwsze struny ich duszy". Nie mam zielonego pojęcia, gdzie w tym wszystkim jest ta wielka miłość do dziecka? Nie rozumiem, jak w ogóle można wyciągnąć taki wniosek, skoro w tej historii dziecko pojawia się właściwie tylko jako głos w elektrycznej niani? Siła marketingu jest jednak wielka, nawet ja się dałam złapać.
Niestety, ta książka w żadnym stopniu mnie nie usatysfakcjonowała i żałuję każdej minuty, jaką na nią straciłam. Ale pamiętajcie też, że to tylko moje, bardzo subiektywne odczucie i macie prawo oceniać ją zupełnie inaczej. Ja w każdym razie jej nie polecam.
"Alicja w krainie czasów. Czas opowiedziany" Ałbena Grabowska
I na koniec chyba największe rozczarowanie ostatnich miesięcy. Ałbena
Grabowska kojarzyła mi się dotychczas tylko pozytywnie. Jej trzytomowa
saga rodzinna "Stulecie Winnych" bardzo mi się podobała i z
niecierpliwością oczekiwałam na premiery kolejnych części. Ciekawa
fabuła, niesamowity klimat, świetnie nakreśleni bohaterowie (chociaż
ostatnia część była pod tym kątem duuużo słabsza). Zdecydowanie jest to
seria warta polecenia każdemu miłośnikowi sag rodzinnych.
Podobnie
zresztą było z pierwszym tomem przygód "Alicji w krainie czasów. Czas
zaklęty". Chociaż nie zachwyciła mnie tak, jak "Stulecie Winnych", to
miała naprawdę fajny klimat. Oto w latach osiemdziesiątych
dziewiętnastego wieku w podwarszawskim dworku wybucha płomienny romans
między hrabią Janem Księgopolskim a służącą Natalią. W efekcie zarówno
hrabina, jak i Natalia zachodzą w ciążę. Sprytna i zdesperowana służąca
robi wszystko (dosłownie), by to właśnie jej dziecko stało się dla Jana
najważniejsze, by je uznał, a ją pokochał. I po części jej się to udaje.
Gdy syn z prawego łoża umiera, hrabia zabiera do dworu maleńką Alicję,
która wychowuje się od tej chwili w dostatku, lecz bez miłości ojca, o
przybranej matce nawet nie wspominając. Z czasem wyrasta na niezwykłą,
obdarzoną wieloma talentami panienkę. Pierwszy tom kończy się w
momencie, w którym aż przebierałam nogami w oczekiwaniu na drugi. I
cóż.... Już wiem, że na trzeci czekać nie będę.
Drugi
tom opowiada losy nastoletniej, a potem dorosłej już Alicji, i
rozpoczyna się całkiem interesująco. Kilkunastoletnia dziewczyna
znajduje się w wiedeńskiej klinice, gdzie rodzina wysłała ją na
leczenie. Nie zna języka, jest zrezygnowana i zagubiona, lecz w końcu
postanawia zawalczyć o siebie. Wspierając się sprytem i niezwykłymi
umiejętnościami, zaskarbia sobie zaufanie personelu i innych pacjentów.
Gdy w klinice pojawia słynny Zygmunt Freud, jej życie zmienia się o 180
stopni. Nieoczekiwanie otwierają się przed nią drzwi do świata medycyny,
które w tamtych czasach były przecież przed kobietami zamknięte na
cztery spusty... I do tego momentu jest super. Potem zaczyna się
niestety mały literacki koszmarek.
Nie wiem, czy autorkę goniły terminy,
czy po prostu postanowiła zaszaleć, bo popuściła wodze fantazji tak, że
momentami przecierałam oczy ze zdumienia. W tej książce znalazło się
wszystko: tygrysy ludożercy, kobiety-ryby, I wojna światowa, indyjskie
księżniczki, Coco Chanel, szpiedzy, broń chemiczna, samobójstwa,
skruszeni kochankowie, próby gwałtu, katastrofy lotnicze i dużo, dużo
więcej... Z jednej nieprawdopodobnej historii w drugą jeszcze bardziej
absurdalną. Wszystko oczywiście okraszone niesamowitymi zbiegami
okoliczności. No i główna bohaterka, która w wieku 50 lat wciąż wygląda
jak dwudziestolatka, a to wszystko za sprawą czarów... Litości!!!!
Przeczytałam wprawdzie tę książkę do końca, ale byłam niepocieszona,
jakbym straciła najlepszego przyjaciela. Naprawdę nie rozumiem, jak
można było zepsuć tak fajnie zapowiadającą się historię. Aż rozgoryczona
napisałam do koleżanki, która też ją czytała i okazało się, że miała
dokładnie takie same wrażenia... Wielka szkoda. Zdecydowanie NIE
POLECAM.
Dajcie koniecznie znać, czy miałyście już w rękach którąś z tych książek i jakie są Wasze wrażenia? Bo zaczynam się zastanawiać, czy to ze mną jest coś nie tak, czy rzeczywiście coraz trudniej w tym gąszczu nowości znaleźć coś dla siebie?
Ściskam Was ciepło i życzę pięknych książkowych wieczorów!!!
-♥-