Czasami tak sobie myślę, że pomijając 100% miłości, do wychowania dziecka potrzeba też 80% cierpliwości i 20% sprytu. Wciąż na nowo uczę się, jak podejść tego mojego szkraba, by bez zmuszania, afer i łez, robił dokładnie to, o co mi chodzi. Czasami muszę podkolorować rzeczywistość, czasami przeinaczyć, żeby wprost nie napisać, że skłamać. Ale cóż, najważniejsze, że się udaje. A wiadomo, wielokrotnie powtarzana czynność, w końcu przeradza się w nawyk i nie trzeba już żadnych rodzicielskich sztuczek. Ja w każdym razie bez najmniejszych wyrzutów sumienia wykorzystuję to, że Hubiś uwielbia być pierwszy, duży i mądry :-). I że jest "prawdziwym strażakiem", który niesie pomoc słabszym.
Jeśli macie więc ochotę poznać kilka moich patentów "wychowawczych", serdecznie zapraszam. Tylko proszę, podejdziecie do sprawy z przymrużeniem oka i pamiętajcie, że moją intencją nigdy nie było i nie będzie, ośmieszenie mojego synka, a jedynie wyrobienie w nim dobrych nawyków w sposób jak najmniej stresujący i zrozumiały dla jego wieku :-).
Patent na mycie zębów
Ciężko
jest wytłumaczyć buntującemu się trzylatkowi, dlaczego właściwie tak
ważne jest mycie zębów. Dlaczego rodzice nie zgadzają się na to, by
nawet wyjątkowo, zrobił sobie zębowy dzień brudasa. I o co chodzi z tymi
niewidocznymi robalami, które mu niby jedzą zęby. Bo chociaż Hubert
nawyk szczotkowania zębów miał wyrabiany odkąd pamiętam, to przyszedł czas, że
zaczął się od mycia zębów wykręcać. Nie pomagały klepsydry odmierzające
czas, bajeranckie szczoteczki, śmieszne nakładki na tubkę pasty do
zębów, czy puszczanie bajek o próchnicy. Z myciem zębów szło nam coraz
oporniej i przyznam, że zaczęło mnie to na poważnie martwić.
Było tak do czasu, gdy stwierdził, że oglądał właśnie swoje ząbki w lusterku i
żadnych robali w nich nie ma. A skoro nie ma, to on nie musi myć zębów.
I wtedy mnie olśniło. Skoro mój syn tak bardzo potrzebuje robali,
trzeba mu je dostarczyć :-). Kupiłam pastę dla dzieci z kolorowymi granulkami.
Potem mocno niewychowawczo, ale z premedytacją pozwoliłam Hubertowi iść
spać bez mycia zębów. Gdy przy porannym szczotkowaniu wypluł pastę,
udając przerażenie odskoczyłam i pokazałam palcem całą masę maleńkich
niebieskich kropeczek w umywalce. Najpierw zamarł, a potem wykrzyknął
"robale!!!!" i szybko zaczął spłukiwać je wodą. I wtedy zaczęłam
rodzicielską gadkę... "Widziałeś je?", "Ale było dużo tych robali!", "A
nie mówiłam?", "No tak, przecież poszedłeś wczoraj spać bez mycia
ząbków", "Ciekawe, ile i którego zęba zdążyły nadgryźć?", itp, itd.
Do
końca dnia przeżywał, jak ich było dużo, jak je szybko spłukał i jak
wieczorem się z nimi rozprawi. A ja przy okazji opowiedziałam mu, że te
robale nazywają się "próchnica" i mogą mieć różne kolory (asekuracyjnie,
bo są też pasty np. z czerwonymi granulkami). Poszłam też za ciosem i opowiedziałam, że właśnie takie maleńkie robale rozbryzgują się po całej łazience, gdy spuszcza wodę w toalecie bez opuszczonej klapy. A potem siedzą w ukryciu i czekają, by na niego wskoczyć. I to właśnie dlatego mama prosi go zawsze o to, by opuszczał klapę i mył rączki. Od tamtej pory skończyły
się dyskusje na temat sensu mycia zębów czy rączek po toalecie. Zaczęła się męska wojna z
robalami :-).
Teraz, prawie rok po akcji "granulka",
nawet gdy zdarza mi się kupić normalną pastę, Hubiś jest co najwyżej
dumny, że tak dokładnie umył ząbki, że nawet jednego robala nie widać w
wyplutej pianie. Z rączkami też już nie ma problemu. Najgorzej jest z klapą, ale cóż, to przecież facet... :-)
Podsumowując, czy dziecko zdobyło motywację? Jak najbardziej. Czy wyjdzie mu to na zdrowie? Na pewno! Czy stała się mu jakaś krzywda? Myślę, że nie :-).
Patent na picie tranu
Tran zdrowy jest, każdy to wie. O jego licznych zaletach, szczególnie dla dzieciaczków, można książki pisać. Zależało mi, by Hubiś przyjmował tran, ale nie bardzo wyobrażałam sobie, jak mam go do tego przekonać. Z tabletkami po prostu się nie dało. Z kolei tradycyjny w płynie, nawet aromatyzowany, ma tak specyficzny smak, że mogłabym pół pensji postawić, że Hubi go po prostu wypluje. Wiedziałam, że tu potrzebny jest cięższy kaliber :-).
Tran zdrowy jest, każdy to wie. O jego licznych zaletach, szczególnie dla dzieciaczków, można książki pisać. Zależało mi, by Hubiś przyjmował tran, ale nie bardzo wyobrażałam sobie, jak mam go do tego przekonać. Z tabletkami po prostu się nie dało. Z kolei tradycyjny w płynie, nawet aromatyzowany, ma tak specyficzny smak, że mogłabym pół pensji postawić, że Hubi go po prostu wypluje. Wiedziałam, że tu potrzebny jest cięższy kaliber :-).
Żeby przekonać go do picia tranu, wykorzystałam moment, gdy o coś mnie prosił i powiedziałam "Za chwileczkę kochanie, mama musi najpierw wypić magiczny napój, dzięki któremu codziennie uczę się nowej rzeczy i jestem mądra". Po czym na jego oczach wypiłam łyżeczkę i jak gdyby nigdy nic odstawiłam tran do lodówki. Zainteresował się od razu. No bo jak? W jego lodówce znajduje się magiczny napój? I w dodatku jest się od niego mądrym? Spytał się, co to za napój. Odpowiedziałam, że nazywa się tran i skierowałam się do jego pokoju. Hubiś poszedł za mną, ale już nie był zainteresowany poprzednią sprawą, tylko zapytał, czy on też może się napić. Lekkim tonem odpowiedziałam, że w sumie może, ale pewnie i tak nie będzie chciał. Bo chociaż napój jest magiczny, to też trochę niesmaczny, dlatego nie musi go pić. Wcale, a wcale. Że powoli i tak wszystkiego się nauczy, pewnie za sto lat (sto to dla niego synonim wieczności). Ale że ja piję, bo lubię być duża i mądra.
Wiedziałam, że to na niego zadziała :-). Bo jak to, on ma czekać sto lat, skoro może być mądry już teraz :-)? Natychmiast chciał spróbować i natychmiast okazało się, że "jest pysny". Kolejnego dnia powtórzyłam sytuację, znowu nie proponując mu porcji, ale gdy poprosił, dostał od razu. Od tamtej pory (a będzie już z pół roku) pije go regularnie i tak nas pilnuje, że potrafi o 3ciej w nocy upomnieć się o zapomnianą łyżeczkę :-). Już nie mówimy, że jest magiczny, tylko zdrowy i że dzięki niemu rozwija się mózg, czyli mądrość. Z "magicznych" czasów został nam tylko fajny, codzienny rytuał opowiadania o nowo zdobytych umiejętnościach.
Nawyk wyrobiony? Wyrobiony! Czy dziecku stała się jakaś krzywda? Nie, a myślę, że wręcz przeciwnie.
Smarowanie kremem
Hubiś to facet z krwi i kości, właściwie od niemowlaka nie znosił smarowania ciałka kremem. I nie miało znaczenia, czy to oliwka, balsam czy krem. Pamiętam, że odpuściłam sobie męczenie i jego i siebie gdzieś w okolicach roczku. Na szczęście pozwalał sobie smarować buźkę w mroźne dni (ale z wielką rozpaczą w oczach i z reguły tylko przedszkolnym ciociom) i na plaży (bo to był warunek, że w ogóle będzie mógł na plażę pojechać). W pozostałych przypadkach, nie było bata. I dopóki jego ciałko było mięciutkie i gładkie, wszystko było ok. Ale niestety, z czasem zaczęły pojawiać mu się na rączkach i nóżkach suche placki, a skóra coraz mniej przypominała bobaskowy aksamit.
Prosiłam, przekonywałam, codziennie dawałam przykład, tata dawał przykład, w akcie desperacji próbowałam go nawet przekupić :-). Nic z tego. Aż w końcu mój mąż, jakiś miesiąc temu, z pełną powagą w głosie, opowiedział mu historię o tym, jak to w kremie mieszkają maleńcy rycerze, którzy swoimi mieczami walczą z pieczeniem i swędzeniem skórki. I że gdy jakiś robal próbuje mu się wgryźć w ciałko, to te miecze z kremu rozprawiają się z nimi na zawsze. A wszystko opatrzone było oczywiście odpowiednią oprawą artystyczną :-).
I co się okazało? Że ta niedorzeczna przecież bajka w 100% przekonała naszego uparciucha. I że smarowanie kremem jest fajne. Co więcej, jest potrzebne, bo przecież Ci rycerze się w wodzie zmywają i po kąpieli trzeba rozprowadzić na ciele nową armię :-). A on lubi mieć swoich rycerzy. Bo rycerze są odważni i on też jest odważny.
To, co mnie nie udawało się latami (!), mój mąż załatwił w pięć minut. W końcu bez płaczu mogę zadbać o jego skórę. I widzę, jak ciałko Hubisia błyskawicznie wraca do formy.
Czy z czasem wytłumaczę mu, że ci rycerze to inaczej witaminy, emolienty i olejki? Oczywiście. Czy aktualnie był sposób, by przekonać go inaczej? Moim zdaniem nie. Czy żałuję, że trochę nakłamaliśmy? Zdecydowanie nie :-).
Jestem pewna, że tego typu patenty stosują wszyscy rodzice. I że na każde dziecko można znaleźć sposób. To my, rodzice wiemy najlepiej, jaki charakter ma nasz maluch. Czy jest przekorny, czy można wejść mu na ambicję albo spróbować zwyczajnie przekonać. Czasami tylko brakuje pomysłu, dlatego dzielę się z Wami naszymi :-). A to nie wszystkie, takich patentów mamy dużo więcej :-). Na przykład na to, by nauczyć dziecko odkładać rzeczy na miejsce.
A jak to wygląda u Was? Macie na swoim koncie jakieś małe, rodzicielskie kłamstewka :-)? Działają? Podzielcie się :-)!
Ściskam ciepło,
Hubisiowa mama
Prosiłam, przekonywałam, codziennie dawałam przykład, tata dawał przykład, w akcie desperacji próbowałam go nawet przekupić :-). Nic z tego. Aż w końcu mój mąż, jakiś miesiąc temu, z pełną powagą w głosie, opowiedział mu historię o tym, jak to w kremie mieszkają maleńcy rycerze, którzy swoimi mieczami walczą z pieczeniem i swędzeniem skórki. I że gdy jakiś robal próbuje mu się wgryźć w ciałko, to te miecze z kremu rozprawiają się z nimi na zawsze. A wszystko opatrzone było oczywiście odpowiednią oprawą artystyczną :-).
I co się okazało? Że ta niedorzeczna przecież bajka w 100% przekonała naszego uparciucha. I że smarowanie kremem jest fajne. Co więcej, jest potrzebne, bo przecież Ci rycerze się w wodzie zmywają i po kąpieli trzeba rozprowadzić na ciele nową armię :-). A on lubi mieć swoich rycerzy. Bo rycerze są odważni i on też jest odważny.
To, co mnie nie udawało się latami (!), mój mąż załatwił w pięć minut. W końcu bez płaczu mogę zadbać o jego skórę. I widzę, jak ciałko Hubisia błyskawicznie wraca do formy.
Czy z czasem wytłumaczę mu, że ci rycerze to inaczej witaminy, emolienty i olejki? Oczywiście. Czy aktualnie był sposób, by przekonać go inaczej? Moim zdaniem nie. Czy żałuję, że trochę nakłamaliśmy? Zdecydowanie nie :-).
-♥-
A jak to wygląda u Was? Macie na swoim koncie jakieś małe, rodzicielskie kłamstewka :-)? Działają? Podzielcie się :-)!
Ściskam ciepło,
Hubisiowa mama
-♥-
OdpowiedzUsuńMam wyrzuty sumienia gdy pozwalam sobie na małe kłamstewka, w myśl idei. Kiedy Wojtek nie chciał założy nowych butów (kolor nie ten) obiecałam mu że w tych będzie szybciej biegał ...pomogło.
Czasem wydaje mi się że 20% sprytu to za mało ;)
Hehehh, masz rację, a im dziecko starsze, tym więcej tego % trzeba :-). Ps. U nas zadziałał patent, że buty są tylko dla prawdziwych strażaków (ekspedientka była uprzedzona, że ma tak mówić).
UsuńHa, ha, ha...no tak strażackie buty. Że też na to nie wpadłam ;)
UsuńŚwietne patenty. Oczywiście musisz napisać jaki masz na to, aby odkładał rzeczy na swoje miejsce:)
OdpowiedzUsuńOk, czyli będzie część druga cyklu :-). Ps. chociaż będę musiała uprzedzić Was, że stworzyłam potwora :-). Wszystko ma swoje miejsce i jak coś przełożymy lub zostawimy, zwraca nam uwagę :-)
UsuńA te kuleczki są też w dzieciowych pastach?czy dałaś dorosłą?
OdpowiedzUsuńDzieciowa 2-6 lat. Kupiłam w rossmannie, miała chyba samoloty na tubce. I jakąś z czerwonymi granulkami z apteki mieliśmy, też dzieciowa :-)
UsuńTakie małe kłamstewka są kochane, potrzebne i w sumie zabawne jest to, jak dzieci na je reagują. Masz świetne patenty. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTeż myślę, że są potrzebne :-). Do takich maluchów argument "to dla twojego dobra" po prostu nie dociera :-). Pozdrawiamy ciepło!
UsuńBardzo fajne patenty Asiu. Ten o kremie chyba sama wykorzystam :)buziaki Kasia Słomska
OdpowiedzUsuńSpróbuj, może akurat zadziała :-). Buziak!
UsuńAsiu, co do tranu to jest w aptece taki pyszny bez posmaku ryby. Moje dzieci nie mogą się doczekać kiedy wkoncu dostaną ten pyszny stropek :)jest tylko wielkie mmmm pycha:)
OdpowiedzUsuńMoja siostra jest farmaceutką i dobrała nam najsmaczniejszy, jaki udało jej się znaleźć :-). To zapachowe uprzedzenie to chyba moja wina, bo z uwagi na ciążę i zwiększone zapotrzebowanie na kwasy omega też piję i uwierz mi, nawet ten najsmaczniejszy tak mi śmierdział, że ledwo dawałam radę. Ale Hubiemu chyba rzeczywiście smakuje :-). Pozdrawiam cieplutko
UsuńPodzielicie się dziewczyny nazwami firm tych tranów :)
UsuńMy mamy Moller's Baby (tran norweski) 250 ml o aromacie cytrynowym :-)
UsuńRewelacja - patent na tran
OdpowiedzUsuń:-) :-) :-)
UsuńMyślę, że każdy rodzic ma takie swoje prywatne, małe kłamstewka na sumieniu :)
OdpowiedzUsuńBez tego ani rusz, prawda :-)?
UsuńWitam serdecznie,
OdpowiedzUsuńprzyznam się szczerze, że rodzicielstwo uczyło mnie i uczy nadal wielkiej kreatywności. Jeszcze z 8 lat temu, kiedy nie miałam dzieci, nie pomyślałabym, że można być aż tak pomysłowym. Mam na myśli kreatywność w wyszukiwaniu argumentów przemawiających za spełnieniem jakiegoś oczekiwania rodzica przez dziecko. Z reguły staram się wyszukiwać rozsądne argumenty np. za założeniem rajstop przez mojego synka. Mój synek nie lubi nosić rajstop, bo mówi, że go uwierają, przeszkadzają, są niewygodne, są za wąskie. Od kilku dni z uporem maniaka staram się choć raz dziennie, aby założył je choć na chwilę. Po kilku minutach i tak je zdejmuje. Na razie tłumaczę mu, że będzie chłodniej i pod spodenkami rajstopy się przydadzą, będzie mu cieplej. Tłumaczę, że jego koledzy w przedszkolu też noszą rajstopy (widziałam, jak odprowadzam synka do przedszkola). Póki co moje racjonalne argumenty nie działają i rajstopy leżą w szufladzie. Teraz planuję pójść z synkiem do sklepu odzieżowego, aby mógł sam wybrać sobie rajstopy. Myślałam o tym, żeby wszyscy w domu któregoś dnia założyli rajstopy, aby synek mógł zobaczyć, że wszyscy chodzą czasami w rajstopach. Staram się myśleć coraz bardziej kreatywnie o sposobach przekonania mojego najmłodszego szkraba do rajstop.
Twoje opowieści bardzo mnie rozbawiły, ale najważniejsze jest to, że między wierszami widać wielką miłość i przywiązanie w Waszej rodzinie.
Pozdrawiam,
Letycjanka
Trzymam kciuki za rajstopowe powodzenie i bardzo, bardzo ciepło Was pozdrawiam :-)
Usuń